Echolyn to grupa, która ma za sobą dość burzliwe dzieje… W ciągu swojej trzynastoletniej kariery zespół zdążył wydać już pięć krążków studyjnych, z których te najbardziej znane to chyba „Suffocating the Bloom” z 1992 r. oraz „As the World” z 1994, po wydaniu którego grupa rozwiązała się. Na całe szczęście dwa lata temu powrócili bardzo udanym krążkiem „Cowboys Poem Free”, a obecnie zespół raczy nas kolejnym rewelacyjnym wydawnictwem. I aż dziw bierze, że ta pochodząca zza wielkiej wody formacja, która właściwie nigdy nie nagrała płyty słabej, pozostaje u nas wciąż dość nieznana… Cóż, mam nadzieję, że sytuacja ta ulegnie wkrótce radykalnej zmianie, jako że „Mei” jest chyba jedną z najciekawszych propozycji zespołu…
Jedną z głównych cech muzyki Echolyn było zawsze łączenie skomplikowanych, progresywnych struktur z dużą przystępnością i melodyjnością materiału. Na swojej najnowszej płycie „Mei” zespół zdecydował się natomiast na ambitny i dość ryzykowny zabieg, zamykając całość w jednym, długaśnym utworze. Mimo to płyta ta urzekła mnie już od pierwszego przesłuchania i to chyba w najprostszy możliwy sposób – za sprawą pięknych melodii właśnie. A muszę przyznać, że takiego natężenia świetnych aranżacji, ślicznych melodii i bogactwa pogodnych dźwięków nie słyszałem chyba od czasu debiutu Magenty… Niesamowite, z jaką łatwością i lekkością muzycy Echolyn przechodzą między poszczególnymi motywami, jak doskonale balansują napięciem i emocjami, dzięki czemu każda minuta tego materiału to dowód naprawdę wysokiego kunsztu kompozytorskiego. Kiedy trzeba robi się bardzo nastrojowo, z romantycznymi smykami i pianinem, ale nie brak na „Mei” także świetnego, dynamicznego grania, z dominującymi gitarami i podlanym hammondem brzmieniem. Od czasu do czasu pojawia się także lekko jazzujące pianino, bluesowa gitara, czy bardziej nowobrzmieniowy motyw perkusyjny, wszystko to jednak tak umiejętnie wkomponowane w styl Echolyn, że słuchacz z jednej strony jest przekonany, że cały czas ma do czynienia z niemal klasycznym neo-progiem, a z drugiej po prostu nie ma prawa się nudzić. Zresztą na „Mei” zbyt dużo jest tych koronkowych aranżacji, drobnych, ale zapadających w pamięć szczególików, które kołaczą się w głowie jeszcze na długo po wybrzmieniu krążka, aby się w ogóle od niej oderwać. Bardzo podobają mi się także linie wokalne, słychać, że Ray Weston włożył w nie dużo pracy. Jego partie są zróżnicowane i zaśpiewane w dość emocjonalny sposób, a że wspomaga go dwóch kolegów, z których każdy mógłby właściwie być samodzielnym wokalistą, to mamy pewność, że również w sferze wokalnej nie brakuje tu świetnych, złożonych harmonii i bogactwa aranżacyjnego. Niewątpliwie więc, mimo iż „Mei” można uznać za kontynuację poprzedniej płyty Amerykanów, zespół rozwinął się pod niemal każdym względem. Dlatego nie spodziewajcie się powtórki żadnego z wcześniejszych krążków Echolyn, bo choć płyta ta nie pozostawia wątpliwości co do tego, kto jest jej autorem, a charakterystyczne elementy stylu grupy są tu wszechobecne, to równocześnie różni się ona od poprzednich dokonań zespołu pod wieloma względami, w tym m.in. atmosferą i produkcją. No właśnie, na koniec jeszcze dwa słowa o brzmieniu: klarowne i soczyste… mniam. ;-) Nawet w momentach największego natężenia dźwięków doskonale słychać tu każdy instrument i można w pełni rozkoszować się perfekcyjnym współbrzmieniem poszczególnych motywów i niesamowitym zgraniem muzyków. Jednocześnie nie uświadczycie na tej płycie, często spotykanej w takich przypadkach, „płaskości” i „suchości” dźwięków. Ten materiał po prostu BRZMI i również dlatego słucha się go z prawdziwą przyjemnością…
Jak dla mnie, krążek Echolyn powinien stać się takim dźwiękowym podręcznikiem dla zespołów współcześnie parających się muzyką art-rockową, o podtytule „Jak przyrządzić neo-pierogi, tak by wciąż smakowały”. ;-) Faktem bowiem jest, że Amerykanie, bez popadania w schematyzm i banalność, nagrali album praktycznie nie mający słabych punktów: zróżnicowany, pełen świetnych melodii i doskonałych aranżacji, którego potencjalną wadą może być jedynie brak zaskoczenia, czy innowacyjności. No ale taka ocena, jak już wiadomo, zależy wyłącznie od słuchacza… Mnie się „Mei” niezmiernie podoba i niewątpliwie jest to także jedno z najlepszych osiągnięć Echolyn (jeśli w ogóle nie najlepsze) w całej ich karierze. Porywający krążek!!!