Z muzyką Klimt 1918 zetknąłem się po raz pierwszy w 2005 roku. Pamiętacie krakowski koncert Pain Of Salvation? Przed Skandynawami występował Dark Suns ze stajni Prophecy Productions. Przy tej okazji ze stolika koncertowego sklepiku można było pobrać, całkowicie za darmo, skromną „płytkę – reklamówkę”, z kilkoma propozycjami wytwórni. Był tam i Klimt 1918 ze swoim debiutanckim albumem „Dopoguerra”, wydanym pod skrzydłami Prophecy, właśnie w tym roku. Pomieszczone tam we fragmentach ich trzy kawałki zaintrygowały mnie na tyle, że nawet dotarłem do wspomnianego wyżej albumu…
Ta włoska grupa powstała w 1999 roku w Rzymie z inicjatywy dwóch braci Marco i Paolo Soellnerów. Rok później nagrała pięcioutworowe demo, "Secession Makes Post Modern Music", które pozwoliło jej podpisać kontrakt z My Kingom Music. W tej stajni, w 2003 roku, wydali płytkę „Undressed Momento”. O tym co wydarzyło się dwa lata później już pisałem. Po trzech latach od „Dopoguerry” Klimt 1918 powraca z kolejnym krążkiem zatytułowanym "Just In Case We'll Never Meet Again (Soundtrack For The Cassette Generation)".
Moment pojawienia się tej recenzji nie jest przypadkowy. Wakacje w pełni a to płytka w sam raz na ten piękny czas. Idealna dla zakochanych bez wzajemności romantyków, siedzących nad brzegiem jeziora i wpatrujących się w zachodzące słońce. Jest tu bowiem mnóstwo smutku, nostalgii i urzekających wręcz melodii. Autentycznie! Próbując wynotować sobie na świstku papieru te najbardziej zapamiętywalne, zmuszony zostałem do postawienia kropeczki przy… każdym z jedenastu kawałków! Włosi są klasycznymi „klimaciarzami” i najlepiej byłoby ich wrzucić do worka z muzyką alternatywną czy indie rockiem. Gitarowe ściany dźwięku połączone ze ściszonym, melodyjnym i emocjonalnym śpiewem Marco Soellenera dobrze dopasowują ich do nurtu zwanego „shoegeze”, zapoczątkowanego swego czasu przez My Bloody Valentine (tak określano kapele, które podczas tworzenia melodyjnych, gitarowych ścian wpatrywały się w… swoje buty). Dziś głośniej mówi się o bardziej modnym post-rocku. Takie kompozycje jak „The Breathtaking Days (Via Lactea)”, „Ghost Of A Tape Listener” czy “Just An Interlude In Your Life” mają w sobie sporo z postrockowych aranżacji. Gdyby nie bardziej rockowa rytmika, mogłyby nawet paść nazwy Sigur Rós czy Mogwai. Dominujące przestrzeń i nastrój wiodą nas z kolei w rejony Anathemy i Katatonii. Spokojnie, to nie ten ciężar… chociaż, gdyby tak nazwać Klimt 1918 „Katatonią dla ubogich”? Czemu nie?
Wyróżniać tu nie ma czego. Wszystko jest ładne, zgrabne, urokliwe i… słodkie. Zastanawiam się tylko, czy nie za bardzo. Płytka zachwyca ale... Czy jest w stanie na dłużej utkwić nam w pamięci?