Seven Reizh to zespół będący realizacją marzeń dwójki francuskich artystów: Claude Mingon’a i Gérard’a Le Dortz, którzy od dawna pragnęli nagrać rock-operę, bazującą na dawnych bretońskich podaniach i legendach. Pierwszy z nich skomponował muzykę, drugi stworzył przepiękną historię i napisał teksty, a do nagrania zaprosili grono lokalnych muzyków, rekrutujących się głównie z grup wykonujących tradycyjną muzykę celtycką (m.in.: Tri Yann, Kad). Tak właśnie powstał „Strinkadenn Ys” – debiutancki album projektu.
Jak już wspomniałem, krążek ten to klasyczny koncept, opisujący historię młodej kamieniarki Enory, która wyrusza na magiczną wyprawę inicjacyjną w poszukiwaniu zatopionego w oceanie, mitycznego miasta Ys. Muzycznie album prezentuje się równie ciekawie – całość ma bardzo spokojny i refleksyjny charakter, jednocześnie jednak jest dość zróżnicowana i bogata w środki ekspresji. Sporo tu delikatnych aranżacji i subtelnych smaczków: celtyckie wpływy mieszają się z podniosłymi, epickimi partiami symfonicznymi, a akustyczne, niemal folkowe momenty z eteryczną muzyką elektroniczną. Całość okraszona jest oczywiście progresywnymi łamańcami i przepięknymi, nastrojowymi solówkami. W swej ilustracyjności „Strinkadenn Ys” przypomina momentami muzykę filmową, dlatego najbliżej jej chyba dokonaniom Mike’a Oldfield’a, ale do poszczególnych fragmentów można równie dobrze odnieść także takie nazwy, jak Vangelis, Tangerine Dream, Pink Floyd, czy Iona. Dominuje kojąca, wysublimowana atmosfera, a dodatkowego uroku nadają wykorzystane do połączenia poszczególnych utworów dźwięki natury: odgłosy wiatru, burzy, mew, czy szumu fal. I gdybym miał pokusić się o taki abstrakcyjny opis muzyki Seven Reizh, powiedziałbym właśnie, że jest w niej dużo morza, wiatru, otwartych przestrzeni… Ta specyficzna atmosfera spotęgowana i uautentyczniona jest przez partie wokalne, w całości zaśpiewane w dawnym dialekcie bretońskim!! Główną rolę odtwarza obdarzona ładnym, wysokim głosem pani, ukrywająca się pod pseudonimem Bleunwenn, lecz w kilku momentach pojawiają się także głosy męskie. Ogólnie partie wokalne, choć ładne i miłe dla ucha, to niestety nie wyróżniają się niczym specjalnym. Jest co prawda kilka ciekawych rozwiązań (np. bardzo pomysłowo wykorzystany growl, czy charakterystyczne „rytualne” wstawki), ale moim zdaniem spora część wokali brzmi zbyt jednostajnie i mało wyraziście. Szkoda również, że kompozytorzy nie pokusili o większe wykorzystanie naturalnych dźwięków tradycyjnych instrumentów, bowiem odtwarzane jako midi dudy irlandzkie brzmią makabrycznie sztucznie, przez co misternie budowany klimat dość traci na uroku…
„Strinkadenn Ys” jest dość trudnym w odbiorze krążkiem: długim, emanującym oniryczną atmosferą (co dla niektórych równa się z nudnym) i zupełnie nie przebojowym (brak refrenów, czy nawet wyraźnie powtarzających się motywów muzycznych). Niewątpliwie jednak jest to piękna płyta, posiadającą ten rzadki dar przenoszenia słuchacza do innego, bajkowego świata. Naprawdę, nieczęsto spotyka się album równie silnie oddziaływujący na wyobraźnię, jak ten. Krążek Seven Reizh jest po prostu jednym z tych dzieł, które wymagają kilkakrotnego, uważnego przesłuchania, aby je „objąć” i w pełni docenić. Myślę jednak, że wszyscy miłośnicy celtyckich klimatów i ambitnego, wysublimowanego art-rocka powinni znaleźć tu coś dla siebie.