ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu White Lion ─ Return of The Pride w serwisie ArtRock.pl

White Lion — Return of The Pride

 
wydawnictwo: Frontiers Records 2008
dystrybucja: Mystic
 
Sangre de Cristo/ Dream/ Live Your Life/ Set Me Free/ I Will/ Battle at Little Big Horn/ Never Let You Go/ Gonna Do It My Way/ Finally See The Light/ Let Me Be Me/ Take Me Home (European Bonus Track)
 
Całkowity czas: 57:31
skład:
Mike Tramp - Vocals/ Jamie Law - Guitars/ Claus Langeskov - Bass/ Henning Wanner - Keyboards/ Troy Patrick Farrell – Drums
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 3, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
13.04.2008
(Recenzent)

White Lion — Return of The Pride

 

Kolejna przykurzona gwiazda amerykańskiego metalu lat osiemdziesiątych powraca na scenę po kilkunastoletniej przerwie. A umożliwia to oczywiście nieoceniona w takim momencie włoska firma Frontiers. White Lion na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zaznało swoich przysłowiowych pięciu minut sławy, sprzedając swoje płyty w pokaźnych nakładach, nawet platynowych i ocierając się o pierwszą dziesiątkę Billboardu. Na początku lat dziewięćdziesiątych zespół przestał istnieć. W ubiegłym roku przypomniał się składanką “The Definitive Rock Collection”, a na ten rok przygotowany został piąty album “Return of The Pride” . Tytuł nieco dziwny, ale zapewne chodzi nie tyle o powrót dumy, ale o powrót do czasów“Pride”, czyli ich największego sukcesu komercyjnego. Trudno co prawda powiedzieć, że zespół się reaktywował, bo ze starego składu pozostał tylko wokalista Mike Tramp, a przez jakiś czas trwały prawnicze przepychanki z drugim ważnym członkiem zespołu, Vito Brazzą. Jak widać nazwa pozostała przy wokaliście. Czy Mike Tramp i jego nowi koledzy liczą na powrót na listy przebojów? Jeżeli tak, to wydaje mi się, że się srogo zawiodą, bo wątpię, żeby im się to udało. Jak na razie tylko Tesla z krążkiem “Into The Now” (chyba najlepszym w karierze...) takiej sztuki dokonało. Jednak mimo wszystko wspominkowy interes musi się nieźle kręcić, skoro kolejne zespoły się przyłączają, a Frontiers chce je wydawać. Może “Return of The Pride” nie załapie się platynę, czy podobne dostojeństwa, ale może liczyć na dość liczne grono fanów takiej muzyki, którzy pewnie przyjmą powrót Białego Lwa bardzo ciepło. Zwłaszcza, że jest to powrót udany. Melodyjne refreny – pierwsza rzecz, która rzuca się w uszy podczas słuchania tej muzyki. To bardzo ważna rzecz, ten rodzaj muzyki absolutnie tego wymaga, bo to straszna konserwa. Zwrotka, zwrotka , refren , solówka – to jest święty schemat. A refren koniecznie bardzo melodyjny, do śpiewania z publicznością. Odstępstwa się zdarzają, ale to wyjątki – góra dwie , trzy kompozycje na płytę. Tym razem te wyjątki to dwa długie, epickie numery – “Sangre de Cristo” i “Battle at Little Big Horn”. Wcale niezłe, ale nie pasują zbytnio do tej płyty. Zwłaszcza ten pierwszy – z chórami, organami kościelnymi, trochę pompatyczny. Co do miejsca ostatniej bitwy generała Custera to już jest dużo lepiej.

 

Ale i tak najlepiej słucha się tych krótszych. Dzięki zabójczo melodyjnym refrenom , ta muzyka momentalnie zostaje w głowie. Rock’n’rollowo – rythm’n’bluesowy “Live Your Life” , lekko ocierający się stylistycznie o Black Crowes z najlepszych lat, “I Will”, “Finally See The Light” – te podobają mi się najbardziej. Ballady oczywiście są, ale na szczęście nie jest to jakieś łzawe pitolenie i trochę rockowej energii tam się znajdzie. Podoba mi się podejście tych weteranów amerykańskiego rocka, nie tylko White Lion, do swoich nowych płyt. Oni naprawdę bardzo się starają przygotować jak najlepszy materiał na swoje nowe płyty. Najczęściej im się to udaje zupełnie dobrze. Te nowe płyty nagrane nierzadko po kilkunastoletniej przerwie wcale nie są gorsze od tych, dzięki którym odnosili największe sukcesy. Czasami są to najlepsze płyty w karierze (Winger – IV).

Oczywiście, że jest to dosyć specyficzna odmiana rocka, która ma swój krąg odbiorców, a przez większość nie jest traktowana zbyt poważnie. No trochę niesłusznie. Na szczęście wiem, że nie piszę sobie a muzom, bo wśród czytelników naszego portalu są i zwolennicy takiej muzyki. I bardzo dobrze, bo nie samym Floydem i Crimsonem żyje człowiek. Przydaje się taki sympatyczny, melodyjny rock do słuchania przy najróżniejszych okazjach. W tej kategorii najnowszy White Lion można polecić z czystym sumieniem.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.