Riverside nie pozwala o sobie zapomnieć. Absolutnie! Jak nie płyta, to trasa koncertowa, jak nie trasa, to singielek bądź – odnosząc się do tego co już za moment – koncert rejestrowany na potrzeby pierwszego, oficjalnego DVD. Widać zaangażowanie wytwórni, która mając taki skarb, dba o niego i pilnuje, żeby nazwa cały czas funkcjonowała w głowach słuchaczy.
„Schizophrenic Prayer” jest kolejną płytką promującą ostatnią część trylogii zatytułowaną „Rapid Eye Movement”. Można powiedzieć, że jej ukazanie się na polskim rynku nie jest przypadkowe. Istnieje pewien klucz, który zdecydował o oddaniu w ręce fanów tych piosenek. Wyjaśnijmy zatem o co chodzi. Otóż przed premierą „REM” pojawił się tylko w naszym kraju singiel „02 Panic Room” z dwiema wcześniej niepublikowanymi kompozycjami („Lucid Dream IV” i „Back To The River” - nie liczę remiksu „02 Panic Room”). Aby nie traktować fanów spoza Polski po macoszemu Inside Out – reprezentująca Riverside w Europie – wypuściła tam na rynek dwupłytową wersję „REM” dodając na drugim, bonusowym krążku nagrania ze wspomnianego singla. I w tym momencie wszystko można byłoby zamknąć, gdyby nie to, że na tymże dodatkowym dysku znalazły się dwa kolejne nowe utwory Riverside, a wśród nich ponad dwunastominutowy „Rapid Eye Movement”. Tym razem osieroceni zostali rodzimi wielbiciele grupy, którzy, aby mieć wszystko, musieli dokupić sobie do polskiej edycji tę „zachodnią wersję” (było to możliwe choćby podczas ostatniej trasy koncertowej zespołu w Polsce). No i w taki oto sposób dochodzimy do zawartości recenzowanego tu krążka. Każdy, kto uważnie przeczytał powyższe zdania domyśla się już, że na tym minialbumie (zawiera ponad 32 minuty muzyki!!) znalazły się te dwa kawałki z europejskiej edycji „REM”. Sprawa dla polskich fanów się kończy… ale czy na pewno? Na „Schizophrenic Prayer” są bowiem nowe rzeczy, które może niedługo pojawią się w Europie na jakimś bonusowym dysku i ta „niekończąca się historia” trwać będzie dalej. Zamykam te wyjaśnienia, bo zapachniało lekko złośliwością, a daleko mi do niej. Prawda jest jednak taka, że przy okazji wydania tej pozycji nie zabraknie z pewnością malkontentów uważających całe to zamieszanie za kolejny skok na kasę i próbę wyciągnięcia ostatniego grosza od biednego fana. Nic bardziej mylnego! Tym prezentującym „spiskową teorię dziejów” proponuję spojrzeć na cenę tego wydawnictwa (nie wspomnę już o cenie poprzedniego singla, który można było sobie kupić rezygnując z jednego piwa w dobrym pubie). Dużo? Daj Boże, żeby inni polscy wykonawcy „zarabiali” tak na słuchaczach.
Ta ładnie wydana w tekturce płytka, zawiera pięć utworów audio i jeden teledysk. Mamy tu znaną z albumu wersję „ Schizophrenic Prayer” i krótszy o prawie minutę remix tego nagrania z inną, prostszą rytmiką i bardziej oszczędną aranżacją. Słuchając tej wersji dopadają mnie skojarzenia z ostatnimi dokonaniami… Depeche Mode. Wybór tej piosenki na singiel wydaje się słuszny. Mimo swej niekomercyjności, urzeka ładną melodią i ciepłymi harmoniami wokalnymi. Kolejne dwa nagrania to znane już ze wspomnianego podwójnego „REM” „Behind The Eyelids” i „Rapid Eye Movement”. Przypomnę tylko, że tym ostatnim, rozmarzonym, długim instrumentalem Riverside zaczynał koncerty podczas ostatniej trasy. „Behind The Eyelids” jest natomiast „wariacją” na temat krążkowego „Beyond The Eyelids”. Wielbicieli grupy zelektryzuje jednak najbardziej premierowa kompozycja „Rainbow Trip”, której nazwa jest zgrabnym połączeniem dwóch albumowych tytułów: „Rainbow Box” i „Ultimate Trip”. To kolejna instrumentalna rzecz, z początku nastrojowa, delikatna, senna (nie będę używał słowa „oniryczna”, które przy okazji wydania albumu zrobiło karierę!), przechodząca z czasem w transowe klimaty. Riverside flirtuje tu mocno z elektroniką ocierając się o space, psychodelię i… fusion!?!. Dopiero pod koniec słyszymy znajomą gitarę Piotra Grudzińskiego. Do krążka dodany jest teledysk do „02 Panic Room” autorstwa Macieja Pawełczyka i Radka Wiekiery, znany już chociażby z sieci. Obraz wpisuje się dobrze w poetykę prac Travisa Smitha zdobiących okładki płyt zespołu. Lekko demoniczny i… schizofreniczny.
„Schizophrenic Prayer” pokazuje Riverside z nieco innej strony. Bardziej eksperymentalnej i poszukującej. Pomysłem na granie odwołuje się do minialbumu „Voices In My Head”, też mocno natchnionego i przestrzennego. Każdy, dla którego ta blaszka byłaby pierwszym zetknięciem z twórczością grupy, klasyfikowanej wszak często jako prog-metalowa, mógłby poczuć niemałą konsternację słuchając tych dźwięków.