… panie Johnson? Po nagraniu genialnej płyty, jaką niewątpliwie jest An Evil Heat, Oxbow stanęli przed niewykonalnym zadaniem przekroczenia nieprzekraczalnego. I choć z góry wiadomo było, że nikt nie jest w stanie mu sprostać, to jednak wyszli z tej nieciekawej sytuacji dość dobrze, na miarę szachowego pata. Cel ten osiągnęli przyjmując przemyślaną strategię: po pierwsze, nie śpieszyli się z wydaniem nowego krążka, po drugie – wyraźnie zmienili kierunek muzycznych poszukiwań, zachowując jednak swój charakterystyczny styl.
Wyszła z tego najprzystępniejsza płyta w karierze zespołu: o w miarę przejrzystej konstrukcji, mniej stłoczonym brzmieniu, spokojniejszej atmosferze; pełna dźwięków sekcji smyczkowej, pojawiającego się gdzie niegdzie pianina, zmęczonych mruczanek… a jednak wciąż niespokojna, pełna podskórnej nerwowości, schizofrenicznie rozszczepiona. Jeśli An Evil Heat była jak słońce, ogromna kula ognia, która roztapia mózg i stawia słuchacza w epicentrum szaleństwa, to Narcotic Story jest jak księżyc, którego zimne, srebrne światło powoli drąży umysł, powodując stopniowe osuwanie się w obłęd. Siła tej płyty tkwi w zmęczeniu, rozczarowaniu, rezygnacji – rozproszeniu, odnowie, przyzwoleniu. Narkotyczna opowieść Oxbow nie jest więc ani radosną afirmacją, ani nihilistyczną negacją, raczej jednym i drugim: przedziurawieniem powierzchni lustra, wyciekaniem dźwięków przez miliardy maleńkich otworów w ciele. Początkowa przystępność okazuje się pozorna: zespół nadal zgłębia Otchłań i nie każdy będzie zdolny udać się z nimi w tę podróż. Wędrując prosto przed siebie napotkamy bowiem tylko rozczarowanie dość jednostajnym tempem, rozmytością granic, dłużącą się powtarzalnością. Dopiero krocząc w dół schodami wstecznie, wprost w objęcia szaleństwa, jesteśmy w stanie w pełni zestroić się z muzyką, która odsłania przed nami dsaoihasdpklvmkcvapirejiwsowfpowhiwwjwdjsl…