Czasami, kiedy trafiają mi się do recenzowania takie płyty, błyskawicznie robię rachunek sumienia , żeby przypomnieć sobie, co ostatnio przeskrobałem, że mi taką pokutę zadano.
Łatwo się zorientować, że Novembre nie ma co liczyć na moją przychylność. A niby za co? Wymęczyła mnie ta płyta koszmarnie.
Gotycki metal to muzyka strasznie zaklapkowana i zafiksowana stylistycznie, jak mało która. Efekty impregnacji na świat zewnętrzny i chowu wsobnego bywają bardzo smutne. Często równie pociągające jak disco polo.
Brak pomysłów, monotonia i nuda – głównie to cechuje “The Blue”. Mamy tu dwanaście utworów, z których prawie wszystkie zaczynają się od wstępu gitara-pudło plus delikatny klawisz, a potem wejście całego zespołu. Czasami wokalnie zaczyna się od ryku, czasami od normalnego śpiewania, tak na zmianę. Ale w gruncie rzeczy wszystkie utwory są takie same - podobne melodie, takie same aranżacje, takie samo tempo. Trzeci z kolei “Cobalt of March” dawał niewielkie nadzieje , że może jednak się coś zmieni, jednak okazały się one płonne – przez całą płytę jadą na jedno kopyto. Kilka pierwszych utworów jeszcze nieco uwagę przykuwa, jednak dalej jest tak samo, tak samo, a dalej niestety też tak samo... Trochę Opeth słychać, coś tam próbują podprowadzić Fields of The Nephilim, tylko, że w tej jumie są równie sprawni jak pijany włamywacz. Carmelo Orlando stara się podrabiać Akerfeldta, z czym idzie mu lepiej, co nie jest wielką sztuką, bo Akerfeldt jest marnym wokalistą.
Ja naprawdę jestem bardzo wyrozumiałym słuchaczem i tak dużo mi nie potrzeba, żebym był zadowolony. Wystarczy, żeby mnie płyta nie znudziła, a już może liczyć na kilkach ciepłych słów. A tutaj? Chociaż trochę inwencji. Nie, nie ma. Zero. Nul. Beton. Nie ma sensu tego słuchać. Odradzam.