Istnieje zasadniczy problem z recenzowaniem takich płyt. Problem stary jak „recenzencki fach”. Trudno cokolwiek poważniejszego im zarzucić. Mimo tego są przeciętne, zwykłe, takie jak zawsze, standardowe… Nie chce się analizować kompozycji, zagrywek, pomysłów, bo wszystko jest klarowne i jasne jak przysłowiowe słońce. Dlatego zapewne do wylewnych ten tekst należeć nie będzie.
Powyższa konstatacja bije oczywiście wprost w najnowszy album „Poverty’s No Crime. Piszę to z dużym smutkiem, gdyż jakiś czas temu po zapoznaniu się z albumem „Slave To The Mind” obdarzyłem ten pochodzący z Niemiec zespół sporą dozą sympatii. Pamiętam moje pierwsze zetknięcie z ich twórczością. Pochodzący ze wspomnianego albumu kawałek „Wind And Light” wałkowałem parę razy dziennie i do dziś uważam, że w kategorii „progmetalowy przebój wszechczasów” mógłby spokojnie stawać w szranki z niejednym hitem. Potem na półkach stawały kolejne albumy: „One In A Million”, „The Chemical Chaos”. Bardziej z powodów sentymentalnych niż merytorycznych.
I oto jest. Nie ukrywam – już jego zapowiedź mnie ucieszyła. Cztery lata od wydania ostatniej płyty zrobiły swoje. Każda dłuższa przerwa wzmaga uczucia zaciekawienia, zainteresowania i… nadziei. Na lepsze, może inne? Nie tym razem drodzy państwo, nie tym razem.
Poverty’s No Crime na rynku istnieje już ponad 12 lat. Gra najczystszy, lekkostrawny, progresywny metal. Sam ostatnio nazywam go na użytek własny „komercyjnym”. Przykładając naturalnie odpowiednią miarę można by powiedzieć, że to muzyka „lekka, łatwa i przyjemna”. Nie jest to oczywiście zarzut. Lubię czasami po takie dźwięki sięgać. Największym nieszczęściem jest to, że Niemcy od lat grają dokładnie tak samo i nie decydują się na jakieś odświeżenie stylu.
„Save My Soul” jest przewidywalny do bólu. Zawiera dziesięć zgrabnych, dobrych i melodyjnych piosenek, które jednak niewiele się od siebie różnią. Poza ogranymi, charakterystycznymi patentami, o których za chwilę, niewiele się w nich dzieje. Albo inaczej…dzieje się w nich ciągle to samo.
Jaka jest zatem ta muzyka? W sumie bardzo przebojowa, dobrze zagrana i wyprodukowana. Każdy niemalże kawałek składa się z mocnych gitar ubranych w soczyste riffy, polane gęstym lukrem instrumentów klawiszowych. Do tego dochodzą wokale - obowiązkowo harmoniczne. Nie zapominajmy także o tym, iż gitarka lubi często zagrać dokładnie to samo co klawisz a ten ostatni zdublować linię wokalną. Za przykład mogą tu służyć wyrwane z brzegu (a w zasadzie z początku) „Open Your Eyes”, „Save My Soul” czy „End In Sight”. Grzechem byłoby pominięcie jednak odejścia – fakt że nieczęstego – od pewnej sztampy. „Key To Creativity” jest jedyną na albumie balladą. Ma też być kluczem do zrozumienia sensu tej płyty. Ponoć kluczem do owej kreatywności jest cierpienie, którego doświadczamy przez całe życie. Cierpienie, dzięki któremu stajemy się później bardziej twórczy. Nie chcę broń Boże umniejszać roli przeżyć i doświadczeń Volkera Walsemanna, autora tekstów na tym krążku, gdyż chyba jak każdy na tym łez padole swoje przeżył, ale… bezwzględnie jego grupa kreatywnością w efekcie tego nie powala. Intryguje początkowo „The Torture”, rozpoczynający się hardrockową gitarą, która za chwilę zaczyna pachnieć klasyczną Metallicą. Szybko obchodzimy się niestety smakiem, gdyż zaraz wszystko wraca na swoje uklepane pozycje. Na koniec zostawiłem sobie najlepszy dla mnie na płycie „Spellbound”. Najlepszy, bo instrumentalny. Nie brak w nim prawdziwych progmetalowych iskier i pokazu sporego muzycznego rzemiosła.
To album dla prawdziwych fanów Poverty’s No Crime lub tych, którzy… nigdy ich nie słyszeli! Dlaczego? Fani mają to za co Niemców uwielbiają. Solidny materiał, może nawet najbardziej melodyjny z dotychczasowych. Owa przystępność zachęci też pewnie „povertysowych prawiczków”. Koneserzy progmetalu mogą powybrzydzać biorąc pod uwagę argumenty znajdujące się powyżej.
Muszę kończyć, bo pod płotem stoi ekipa z firmy „C”… i chce wejść… na czynności:-)