Ostatnie dwa, trzy lata przyniosły fanom Pink Floyd wiele powodów do radości. Reaktywacje grupy w ramach Live 8 i koncertu ku pamięci Syda Barretta, książkę Inside out Masona, ukończenie Ca Iray Watersa, wydanie On an Islad Gilmoura, trasy koncertowe obydwu wyżej wymienionych i parę interesujących wydawnictw DVD z fantastycznym Pulse na czele.
Innymi słowy: sypnęło się z różowego rogu obfitości więcej niż przez ostatnie dziesięć lat. Z jednej strony – tylko przyklasnąć, z drugiej: wydaje się, że najlepsze już za nami, ponieważ:
- ponownego koncertowego „reunion” Pink Floyd raczej nie będzie, a o nowej płycie sygnowanej tą nazwą można co najwyżej pomarzyć;
- biorąc pod uwagę ile czasu zajęło Gilmourowi napisanie i nagranie On an Island, można pozwolić sobie przypuszczać, że jej następcy już się nie doczekamy;
- biorąc pod uwagę ukazujące się co jakiś czas nowe, solowe nagrania Watersa, można pozwolić sobie przypuszczać, że kolejny jego album nie będzie majstersztykiem na miarę Amused to Death (czy Pros and Cons... jak powiedzą inni.)
Jest jednak jeszcze coś, na co mogą czekać rzesze fanów Pink Floyd: chodzi mi o zapowiadaną z większą, bądź mniejszą dozą śmiałości solową płytę Ricka Wrighta.
A tu oczekiwania mogą być duże. Po pierwsze dlatego, że Wright pokazał klasę podczas zeszłorocznej trasy koncertowej z Gilmourem. Po drugie, dlatego, że wydana w 1996 Broken China jest – bez dwóch zdań – n a j l e p s z ą płytą w historii solowych wydawnictw muzyków Pink Floyd i chociaż od jej nagrania minęło już 10 lat, to wciąż zaskakuje świeżością i nowoczesnością, co trudno powiedzieć o - czasem bardzo dobrych - płytach Gilmoura i Watersa.
Nagrana w konwencji concept albumu „Rozbita Porcelana” opowiada w czterech aktach historię kobiety popadającej w depresję (pierwowzorem bohaterki płyty była ówczesna przyjaciółka, obecna żona klawiszowca - Millie) i pewnie, właśnie z racji na trzymanie się jednej, dość mrocznej tematyki, album ten przypomina formą niektóre ze złotej ery Pink Floyd.
Formą – owszem – ale nie koniecznie muzyką. Choć parę utworów faktycznie kojarzyć się może z kompozycjami Wrighta z The Devision Bell, czy psychodelicznymi motywami z dawnych nagrań floydów, to trzeba przyznać, że kompozytor nie bał się zapuścić w rejony, które raczej nie były domeną jego rodzimego zespołu. I tak momentami na Broken China pojawiają się elektroniczno-ambientowe brzmienia, jak choćby w utworach Runaway i Satellite, kiedy indziej wręcz free jazzowe „odjazdy” (niesamowita perkusja w Far from the Harbour Wall), a czasem partie ocierające się o muzykę klasyczną.
Mnogość stylów w całość spaja atmosfera smutku i rozpaczy, która jest chyba najbardziej charakterystyczną cechą, tego niezwykle emocjonalnego krążka.
Produkcją i warstwą tekstową albumu zajął się Anthony Moore, z którym Wright współpracował już przy okazji nagrywania Wearing the Inside Out z The Devision Bell. Ale nazwisko Moora, zawarte we wkładce do Broken China, to nie jedyne, które okaże się znane wielbicielom Pink Floyd: za miks odpowiada James Guthrie, za partię gitar - towarzyszący floydom w czasie koncertów Tim Renwick, a warstwa graficzna albumu jest dziełem Storma Thorgersona, którego również nie trzeba nikomu przedstawiać. Skład uzupełniają: rewelacyjna sekcja rytmiczna - Manu Katche (perkusista sesyjny współpracujący między innymi z Peterem Gabrielem, Stingiem i Diere Straits) i Pino Palladino (którego bas można usłyszeć na płytach Claptona, Hacketa, Manzanery i... Davida Gilmoura), gitarzyści - Dominic Miller (znany ze współpracy choćby ze Stingiem) i Steve Bolton, oraz – last not least - Sinead O'Connor, która zaśpiewała gościnnie w dwóch utworach.
Dwa numery z udziałem irlandzkiej wokalistki stanowią zresztą bodaj najpiękniejsze fragmenty płyty. W pierwszym z nich – Reaching for the Rail – pojawia się niesamowity moment, podczas którego muzyka na kilka sekund przenosi nas do jakiegoś lokalu, w którym pianista przy akompaniamencie „kawiarnianego gwaru” gra delikatne solo na paru ledwie dźwiękach. Ciężko wysłuchać tych paru nut inaczej niż z zapartym tchem.
Drugi, Breaktrouhg to nastrojowa, kameralna i „delikatna” ballada stanowiąca niezapomniane zakończenie całej płyty. Warto powiedzieć, że w 2002 roku Wright wykonał ów utwór z zespołem Davida Gilmoura w Londynie i Paryżu (co udokumentowane jest na DVD tego drugiego, o nazwie In Concert). Zaśpiewany przez Wrighta, wspomaganego przez chórek, oraz głos i gitarową solówkę Gilmoura jest chyba najbardziej „floydowym” numerem tych koncertów...
Broken China mieni się wieloma melancholijnymi i smutnymi barwami, pełna jest emocji, przepięknych melodii i niepowtarzalnego nastroju. Zarazem nowoczesna, dojrzała, niełatwa w odbiorze i niezwykła płyta, jest prawdziwym objawieniem w stosunku do poprzedniej (Wet Dream), o której sam Wright mówi „amatorska, lecz urokliwa”...
Autor dedykował „Rozbitą Porcelanę”, „wszystkim tym, wystarczająco odważnym, by mierzyć się ze swoją przeszłością”. A co z przyszłością? Miejmy nadzieję, że przyniesie kolejny album godny ostatniego dzieła Wrighta.