Wraca ponoć moda na granie bez prądu. Ostatnia płyta Korna, zbierająca zewsząd pochlebne recenzje, zdaje się nawiązywać do trendu sprzed kilkunastu lat. Warto zatem przy tej okazji przypomnieć, a może poinformować niewiedzących, iż podobne wydawnictwo ma także w swoim dorobku Marillion. To oczywiście jedna z pozycji z szerokiego katalogu Racket Records i to pozycja niezwykle interesująca na tle wielu przeciętnych, podobnych do siebie wydawnictw. Przede wszystkim to dwie płytki a na dodatek w całkiem solidnej jakości dźwiękowej. Najważniejszy jest jednak repertuar i wykonanie. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku możemy się mile rozczarować.
Dwa wspomniane dyski zawierają rejestrację występu kapeli w niewielkiej restauracji „The Walls” w Oswestry z 25 czerwca 1998 roku. Marillion unplugged? Nie do końca, bo jednak trochę nieakustycznych rzeczy tu jest. Niemniej, mamy do czynienia z Marillionem innym, wyciszonym oraz delikatniejszym i w większości nastrojowym. Brak cięższej gitary i mocniejszej perkusji wysuwa na plan pierwszy głos Hogartha. Jednym słowem – zwolennicy jego wokalnego talentu mogą czuć się usatysfakcjonowani. Należy docenić także to, że muzycy nie poszli na łatwiznę i nie zagrali przy pomocy akustycznych gitarek skarłowaciałych wersji swoich klasyków. Wręcz przeciwnie. Sporo pokombinowali w aranżacjach, rytmice i instrumentarium. Trzeba otwarcie przyznać, że wiele kompozycji zespołu nadaje się idealnie do takiego „półprądowego” grania. „Beautiful”, „Beyond You”, „Afraid Of Sunrise” czy „Now She’ll Never Know” to sam początek koncertu i znający te dźwięki doskonale wiedzą, że dominują w nich już z samej natury nastrój i klimat. Nie te cudeńka decydują jednak o sile płyty. W „Alone Again In The Lap Of Luxury” Marillion eksperymentuje z rytmem reggae a w przearanżowanym “The Space” czuć lekki jazzowy posmaczek. Przedostatni w setliście, zagrany na drugi bis „Hooks In You” ukazuje Brytyjczyków flirtujących z bluesem. Pełno też wszędzie staruteńkich dźwięków Hammonda. No i są wreszcie covery. „Fake Plastic Trees” Radiohead, z ich pamiętnego albumu „The Bends”, beatlesowski „Blackbird” pochodzący z Białego Albumu oraz „Abraham, Martin And John” wykonywany swego czasu choćby przez Marvina Gaye’a i Smokey Robinsona. Nie są to może wersje porażające, okrywające jakieś ich drugie dno, jednak interpretacja wokalna H zawsze zasługuje na uwagę i tak jest również w tym przypadku.
Siedemnaście kompozycji na dwóch krążkach (gwoli ścisłości, muzycy zagrali wtedy na trzeci bis „Under The Sun”, który jednak nie znalazł się na „Unplugged…”). Niby nic wielkiego ale po wybrzmieniu ostatniej z nich mamy poczucie obcowania z czymś skromnym lecz naprawdę uroczym. Spoglądając na pomieszczone we wkładce fotki możemy przekonać się o niezwykle „rodzinnym” charakterze koncertu. Słychać to także z odpalonych blaszek. Po raz kolejny Marillion pokazał, że dla swoich najwierniejszych wielbicieli ma coś ekstra. Przybyłym na ten koncert z Brazylii, Niemiec, Izraela czy Stanów Zjednoczonych Hogarth zadedykował kończący całość „Eighty Days”. Czym bardzo pięknie tę niezwykłą płytę zakończył.