“This is KAOS. It’s beautiful balmy southern California summer day…”
Gdy ta płyta trafiła już do sklepów, Roger Waters przegrał proces ze swoimi dawnymi kolegami z grupy Pink Floyd. Przegrał proces niby tylko o nazwę, ale tak naprawdę skończyły się dla niego wówczas marzenia o wyzwoleniu się z jarzma, jakim zdawało się być dla niego członkowstwo w słynnej grupie.
Te zdarzenia nie mogły nie mieć wpływu na muzykę, której wówczas poświęcał swój czas. A już tym bardziej nie mogły zagubić się gdzieś pomiędzy tekstami, będącymi od zawsze ważnymi elementem twórczości Watersa. Nie inaczej jest z RADIO K.A.O.S. Płytą, będącą rodzajem przypowieści o czasach, w jakich przyszło nam żyć. Sama przypowieść, to przecież gatunek tak stary, aż trudno wspominać, gdzie pojawił się po raz pierwszy. Również Radio K.A.O.S. to utwór, w którym przedstawione zdarzenia i postacie obrazują uniwersalne prawdy dotyczące świata i człowieka, a nie są zbyt ważne ze względu na charakter jednostkowy. Aby jednak właściwie odebrać opowieść artysty, konieczne jest wytłumaczenie. Napisane przez samego autora.
We wkładce do płyty przedstawia on wydarzenia i postacie, które znalazły się w tekstach piosenek i w gruncie rzeczy stanowią fundament jej historii. Osnową opowieści Watersa na Radio K.A.O.S. (zbieżność wymowy z chaos nieprzypadkowa) jest historia Billy’iego. Niepełnosprawnego chłopaka, który wbrew temu, co wszyscy myślą, jest wyjątkowy z innych względów. Potrafi on odbierać (bez żadnych dodatkowych urządzeń) fale radiowe, a za ich pomocą może kontrolować wszelkie instalacje w naszym świecie. Billy, za pomocą telefonu bezprzewodowego jest w stanie nie tylko rozmawiać z prezenterem radiowym, ale też np. odpalić rakiety balistyczne. I na płycie obserwujemy jego rozwój, można rzec dorastanie, czy raczej dojrzewanie. Jak dziecko, wychodzące z okresu dziecinnego, tak Billy, pozbywa się z upływem czasu beztroskiej pozy małego chłopca, wyzbywa się złudzeń, co do roli „możnych’ tego świata. Uczy się korzystać z mocy, jakimi został obdarzony. Aż nadejdą owe słynne „Cztery Minuty”. Gdy świat zadrży w posadach. A ci, co pociągają za sznurki, poczują się wreszcie jak biedne małe szmaciane kukiełki.
Dlaczego warto zatrzymać się na dłużej przy tej muzyce. Może dla Me Or Him, delikatnej, zupełnie nie pasującej do tej płyty ballady? Powiecie, jak to nie pasującej?!! Ano, wyobraźcie sobie, że słyszycie piękną prawie folkową piosenkę, okraszoną partią cudownego fletu. Wokalista śpiewa łagodnie, bez zadziorności. I nawet okrzyki w tle brzmią jakoś tak delikatnie. Żadnej tu oznaki tego stechnicyzowanego świata, który ma umrzeć za chwilę w nuklearnej zagładzie.
A może warto, abyście wsłuchali się w utwór Home. Najbardziej chyba zaskakujące nagranie (muzycznie), jeśli chodzi o Rogera Watersa. Bo jakże nie dziwić się, że sekcja rytmiczna to jazzowe granie połączone z dość szybkim rytmem. Wręcz za szybkim, jak na nasze przyzwyczajenia jeśli chodzi o Watersa. Choć z drugiej strony, tej tekstowej nie ma się już specjalnie czemu dziwić. Tekst bowiem zbudowany na podobnej zasadzie, jak onegdaj słynne nagranie Dogs z płyty Animals. Wymienianka. Gdzie jest nasz dom? Wszędzie. Może to być Beirut, Warszawa, Nowy Jork czy piaski pustyni. Tam dom, gdzie serce twoje, napisał nam kiedyś poeta. Nagle, po dwudziestu (dwustu) latach okazuje się, że słowa te są dla nas (może szczególnie dla nas, Polaków emigrujących za chlebem) wyjątkowo ważne.
A jeśli to was nie przekonuje, to proponuję wstrząsające Four Minutes. Przepiękne nagranie, w którym brak jakiegoś wyrafinowanego porządku. Jest za to tykanie zegara (znamy go, znamy!), jest odgłos jakby żywcem wsamplowany z Ciemnej Strony Księżyca. Jest przejmujący śpiew Clare Torry. Jej wokaliza, przesiąknięta jest takim smutkiem, jakby rzeczywiście świat miał się za chwile nieodwołalnie i bezapelacyjnie skończyć.
Tu Radio KAOS. Mamy piękny, południowo-kalifornijski, letni dzień. Jest 27 stopni… pogoda można by rzec: bombowa. Hahaha, powiedziałem „bombowa”??. Przy mikrofonie Jim, pozostały nam Cztery Minuty, więc wykorzystajmy je jak najlepiej…
I gdy tak sobie siedzę przed komputerem, zastanawiając się, czy w obecnej chwili ktoś, gdzieś, w jakiejś cholernej dolinie pracuje nad stworzeniem sztucznej inteligencji, która zabije nas, jak to przedstawił James Cameron; gdy wspominam ludzkie odruchy maszyn, jakie powstaną na nasz obraz i podobieństwo wtedy, gdy już opanujemy możliwość tworzenia elektronicznych umysłów – jak to pokazał i Ridley Scott i Spielberg; widzę Rogera Watersa, stojącego w ciemności i tłumaczącego nam, że „przypływ się cofa”. I … wiecie co, mam wrażenie, że wcale nie. Że przypływ nas zaleje, głębina przykryje nasze domu i umrzemy kiedyś w syfie wysokiej technologii.
Wiem, płyta kończy się niby pozytywnym przesłaniem. Wyrwaniem zębów mistrzom wojny. Niby. Bo minęło już 20 lat i nic się nie zmieniło.
Satelity przemierzają nieskończone niebo
Strzelają fotografie księżyca i zdjęcia naszych konfliktów
Jezu Chryste, wyobraź sobie, jakie są z tego dochody!
Kto jest najsilniejszy? Kto jest najlepszy?
kto trzyma Asy? Wschód czy zachód?
Oto gówno, którego uczą się nasze dzieci…
Polecam. Znakomita płyta.