ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Warm Dust ─ And It Came To Pass - Digitally Remastered w serwisie ArtRock.pl

Warm Dust — And It Came To Pass - Digitally Remastered

 
wydawnictwo: Trend Records 1970
dystrybucja: Freak Emporium
 
01. Turbulance [11:02]
02. Achromasia [07:15]
03. Circus [05:38]
04. Keep On Trucking [04:29]
05. And It Came To Pass [10:26]
06. Loosing Touch [07:46]
07. Blues For Pete [07:21]
08. Man Without A Straw [04:28]
09. Wash My Eyes [14:07]
10. Indian Rope Man [06:10]
 
Całkowity czas: 78:28
skład:
Paul Carrack - organ, piano, guitar; Terry "Tex" Comer - bass, guitar, recorder; Dave Pepper - drums, percussion; Alan Solomon - baritone sax, tenor sax, alto sax, flute, oboe, piano; John Surguy - tenor sax, alto sax, flute, oboe, vibes, clarinet; Dransfield Walker - lead vocal, harp, guitar
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,1

Łącznie 2, ocena: Arcydzieło.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
22.01.2007
(Recenzent)

Warm Dust — And It Came To Pass - Digitally Remastered



Pierwszy album formacji Warm Dust każdego miłośnika prawdziwego jazz-rockowego czy progresywnego grania powali na kolana. Oczywiście takich albumów jest więcej, ale nie mam tu na myśli muzyki w stylu Led Zeppelin, czy Deep Purple. Nic z tych rzeczy. To jeden z tych zespołów, których muzyka jest zapomniana i niedoceniona. Nie ma o nim wzmianki w większości encyklopedii muzycznych traktujących o tamtym okresie. Nie udało im się przebić. Ale udało im się mnie znaleźć, a w zasadzie mnie ich, co zaowocowało zakupieniem wszystkich trzech albumów. Albumy zostały zremasterowane cyfrowo i wydane w ładnych digipack’ach przez Second Life Records. Oto pierwszy z nich.

Czego możemy się spodziewać na płycie, zapowiadają: ilość muzyków, długość utworów i przede wszystkim instrumentarium. Rozpoczynający płytę Turbulance to przede wszystkim piękne saksofony. Jest ich tu dużo, o wielu brzmieniach i tonacjach, wspomaganych przez obój czy klarnet. Do tego dochodzi klasyczna dla tamtego okresu, niepokojąca sekcja rytmiczna i oczywiście organy Hammonda. Muzyka rozwija się niesztampowo, po części wokalnej następuje ponad siedem minut psychodelicznej mieszanki, w której prym wiodą wspomniane wcześniej saksofony. Pod koniec wszystko się uspokaja, powracamy do głównego tematu, cichutko powraca wokalista, by ładnie zakończyć ten długaśny, ale charakterystyczny dla tej muzyki i tamtych czasów utwór. Achromasia to dokładniejsze przedstawienie się wokalisty o niecodziennym imieniu Dransfield. Ciekawy mocny głos, lekko chropowaty i buntowniczy. Cały czas towarzyszy mu saksofon, jakby się przekomarzając. Konieczne są słuchawki, lub stabilna pozycja między kolumnami. Piękna zabawa kanałami, przechodzenie z jednego do drugiego, pojawia się nawet panel dyskusyjny, w lewym saksofon, w prawym organy. Podobnie zaskakuje nas wokal. Który nie tylko zmienia kanały, ale też swoje barwy i nasycenie od szeptu po krzyk, ostry i skrzeczący.

o, sweet dream of peace…

Circus przynosi uspokojenie. Spokojna ballada, lekko drapieżna, ale zupełnie inna niż poprzednie dwa utwory. Piękny flet, och spodobałby się chłopakom ze starego Quidam’u. Spokojnie mogłaby zastąpić popularne przytulańce na zabawie. Prześliczne pasaże cały czas na flecie. Keep On Trucking to ukłon w stronę swingującego wesołego bluesa. Harmonijka, piękne blues’owe akordy pianina i zaskakujący saksofon tenorowy, który odważnie podejmuje dyskusję z pianinem i zastępuje harmonijkę. Ponieważ udało mu się zwyciężyć, do akcji wkracza saksofon barytonowy, ale za chwileczkę ze sceny wyrzuca ich harmonijka, która jest zdecydowaną królową tego numeru. Utwór tytułowy zaczyna się od kilku słów prezentera radiowego ”Good Morning, this is the BBC…”. Utwór zdecydowanie słabszy od rozpoczynającego Turbulance. Owszem są tutaj saksofony, organy i całkiem ciekawa perkusja. Ale jednocześnie sprawia on wrażenie bardzo chaotycznego. Dwu minutowa impresja na flecie nie poprawia wrażenia. Wydaje się on niekoniecznie potrzebny. Później pojawia się poezja recytowana przez wokalistę, psychodeliczny krzyk, rozdzierający duszę i upiorne saksofony. Jednakże jakoś to wszystko nie jest zgrane z pierwszą częścią utworu. Gdyby tak utwór podzielić na dwa… Loosing Touch to kolejny utwór, zaś od tego momentu jest już tylko piękniej. Stary dobry rock progresywny, z elementami jazzu, funky, podsycony dużą dawką psychodelii (we fragmentach instrumentalnych). Każdy z muzyków może się zaprezentować, zaś ich wspólne działanie przekłada się na piękny, nastrojowy chóralny śpiew, który po dłuższej chwili jest zastępowany powracającym motywem przewodnim i tym razem znów przede wszystkim flet. W międzyczasie pojawiają się smaczki, swobodne zagrania muzyków i krótkie dygresje gdzieś w bok. A długość utworów powoduje, iż zatracamy się w nich bezgranicznie. Blues For Pete to piękna, psychodeliczna, bardzo smutna pieśń oparta na klasycznych dla tego gatunku (klasyka prog-rocka?) rozwiązaniach. Długi utwór, rozpaczliwy śpiew, chwilami przechodzący w krzyk…

…please come back, please believe me, please…

Man Without A Straw to poza niepokojącym śpiewem, przede wszystkim popis gry Paula Carracka, – czyli dużo, dużo solowych Hammondów. Na szczególną uwagę zasługuje najdłuższy na płycie, trwający prawie trzy kwadranse Wash My Eyes Rozpoczyna się równą, brzęczącą sekcją i śpiewem, gdzieś zza lewej ściany. Oczywiście pojawiają się mocne organy, pojawia się chórek w tle, mamy zwrotkę, refren, zwrotkę, zwrotkę i refren a potem czas należy do muzyki. Długa wariacja organów, podróżujących między kanałami, narastające napięcie i zmiana rytmów. Pojawia się saksofon i próbująca go złapać perkusja. Dźwięki wymykają się z pod kontroli. Motyw, jaki słyszałem na wydanym kilkanaście lat później albumie grupy Morphine. Znowu uspokojenie, powrót do głównego tematu i znów zwrotka, choć tym razem z wariacjami w wykonaniu wokalisty. Przechodzimy do części gdzie swój czas mają flet, klarnet i inne instrumenty dmuchane, (choć bez saksofonów). Robi się pięknie i psychodelicznie. Zaś septet kończy album sześciominutową , połamaną etiudką, gdzie jak słychać, wszyscy dają z siebie, co tylko im jeszcze zostało w trzewiach. Suita ta to cover utworu Ritchie’go Havens’a (artysty, który w latach 1967-2004 nagrał 29 albumów) pod tym samym tytułem, pochodzącego z wydanego w 1969 roku, nakładem Verve Forecast, a potem wznowionego przez Polydor/Polygram albumu: Richard P. Havens, 1983.

Rewelacyjny album, często przeze mnie słuchany i odsłuchiwany na spotkaniach z przyjaciółmi. Zdecydowanie polecam każdemu, komu uda się gdzieś go dopaść. Na pewno się nie zawiedzie.

NOTKA DLA POSZUKIWACZY:
Pierwsze wydanie: United Kingdon, Trend Records (TNLS 700) - 1970 2LP
Drugie wydanie: United States, Uni (73109) - 1970 2LP
Reedycja: Germany, Metronome (2/400002) - 1979 2LP
Reedycja: United Kingom, Red Fox (RF 610) - 2001 1CD
Reedycja: Europe, Second Life Records (SLCD-024) - 2005 1CD Digitally Remastered

UZUPEŁNIENIE:
Na podstawie informacji uzyskanych z katalogu sklepu Megadisc z Warszawy, spieszę donieść drugi i trzeci album zespołu (wydane na jednym CD)znajdują się w ofercie sklepu.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.