Wiedziałem, że taka chwila prędzej czy później nastąpi. Nie może być zawsze piątek po południu. Pierwsza płyta z Transubstans , o której mogę powiedzieć z całym przekonaniem – to mi się nie podoba. Villebrad nie ma nic szczególnego do zaproponowania – ot takie popłuczyny po Anekdoten. Taka Cola w wersji Light – bezkaloryczna i bezjajeczna. Zagrane bez żadnego uczucia, nie czuje się tu żadnych emocji. Jakby muzycy nażarli się prozaku i było im dokładnie wszystko jedno, co nagrywali – rocka progresywnego, czy muzykę biesiadną. Niektóre, pojedyncze utwory prezentują się całkiem przyzwoicie, powiedzmy, „Ingenting”. Jakiś ślad uczuć tam jest. Ale całościowo ta płyta już się zupełnie nie broni. Jest to po prostu pewna ilość dźwięków, próbujących tworzyć coś na kształt muzyki. Niby są jakieś melodie, tyle, że wątłe , bezpłciowe i nudzą. Zespół sobie coś gra, ty sobie to słuchasz i czekasz kiedy wreszcie skończą. Ale w gruncie rzeczy to cię wali, bo przy minimum wysiłku można się wyłączyć i potraktować to jako brzęczenie natrętnej muchy. Ta muzyka zupełnie mnie nie przekonuje. Słuchało mi się tego kiepsko i za pierwszym razem, i za następnymi też. I to na pewno nie moja wina , tylko tej płyty.
Na szczęście jest krótka.