Taaaa, więc siadam sobie w gabinecie, słuchawki na uszy, co by nie przeszkadzać reszcie rodziny w czynnościach bieżących. A może lepiej, by nie słyszeć szczęku mieczy legionów mojego syna, idących na śmierć bez słynnego pozdrowienia. I by nie naprzykrzać się żonie, z zapałem śledzącej losy pewnej pani prawnik (no bo „o czym będą następnego dnia rozmawiały w pracy” – że zacytuję tłumaczenie).
W sumie lubię takie wieczory. Tylko blada nocna lampka, światło ekranu komputera i muzyka, od której można się spodziewać wyrozumiałości i uspokojenia. Pochwały życia rodzinnego, słuchania muzyki w pracy, czy temu podobnych rzeczy. Żadnego narwanego tematu, ani jednej niepotrzebnej i skomplikowanej myśli.
King sof Convenience to norweski zespół. Jakże inny od tych wszystkich grup, do których (również, a może zwłaszcza w tym serwisie) przyzwyczaili nas Skandynawowie. Jeśli bowiem mielibysmy porównywać ich muzykę, to pierwszy z brzegu do porównań stoi duet Simon & Garfunkel. Te harmonie, to brzmienie akustycznych gitar. Ta tęsknota i zwiewność granych z wielkim wyczuciem oszczędnych nut. Brak solówek czy innych popisów.
Gdybym miał wyróżniać jakieś nagrania (gdybym, bo IMO wszystkie są piękne) to musiałbym wspomnieć o Homesick. To najbardziej „simonowo – garfunkelowski” utwór. Gitary akustyczne i głosy śpiewające w idealnej symbiozie. Nie wolno mi też pominąć cudownego Know How – z delikatnym początkiem (przypominający swoim klimatem nagrania Donovana), który z każdą nutą rozwija się w piękną balladę. I taką by pozostał, gdyby nie anielski śpiew Leslie Feist - na te dwie minuty przed końcem dopada nas tak cudowna tęsknota, skryta w głosie wokalistki śpiewającej w doskonałej harmonii z Erlendem Oye, że po prostu siedzimy oniemiali, łaknąc każdy dźwięk jak łyk wody po wędrówce na pustyni. Albo posłuchajmy przebojowego I’d rather Dance with You. Gwarantuję, że nie usiedzicie spokojnie w jednym miejscu przy tym nagraniu.
Królowie są ze mną już wieki całe. Właściwie to nie pamiętam zupełnie, dlaczego kupiłem płytkę o okładce zupełnie zwyczajnej. Dwóch gości gra w szachy, dziewczyna przygląda im się z niewielkiej odległości. Nic specjalnego. Ot, płyta jakich wiele (przynajmniej, jak się na nią patrzy wśród tysięcy innych krążków). Ale po pierwszym wysłuchaniu pozostaje z nami na zawsze. Mnie tam ostatnio w ogóle nie chce wyjść z odtwarzacza, bezczelnie zawłaszczyła sobie cały mój czas. A co mi tam – w końcu nigdzie mi się nie śpieszy.
Jest połowa grudnia, a słońce wygląda zza chmur tak rzadko, że zastanawiamy się, czy w ogóle nas jeszcze odwiedzi. Ludzie w samochodach pędzą przed siebie (te sprawy do załatwienia), ludzie w autobusach i tramwajach patrzą przez nas niewidomym wzrokiem (owa samotność w tłumie). Goni was życie podobnie? Uwierzcie mi – zupełnie niepotrzebnie. Chcecie się zatrzymać i odetchnąć? Posłuchajcie zatem i wy. Znakomita płyta.