Nie wiem, skąd bierze się tak częste wymienianie Kings Of Convenience wśród ważnych artystów 2009 roku. Ich album Declaration of dependence (cóż za oczywisty, a zarazem odważny tytuł) raczej w ubiegłym roku nie wojował na listach przebojów – ani syntetycznie, ani analitycznie. Nie było wielkich tourne, promocji, plakatów i piosenek śpiewanych w ramach promocji przy reklamie najnowszego modelu jakiegoś auta. Płyta po prostu pojawiła się w pewnym momencie na rynku i kto spostrzegawczy, ten zauważył, a kto nie – ten … przeczytał o Kings Of Convenience w podsumowaniach 2009 roku.
Trzeba przyznać, że coś specyficznego drzemie w muzyce Norwegów. Może ta nieśpiesząca się nigdzie wolność, która pozwala nam wierzyć, że dzięki takiej muzyce będziemy lepsi? A może słuchamy Deklaracji, bo chcemy zaprzeczyć, że jesteśmy elementem codziennego wyścigu szczurów? A może po prostu szukamy uzasadnienia dla własnych słabości, którymi są i zmagania z całą masą idiotów w pracy, w szkole, w tramwaju, na drodze czy innym pociągu?
Wszystkie elementy na Declaration of dependence to znane nam już dźwięki. Znane aranżacje. Brzmienie, wypracowane przed laty na Quiet Is The New Loud na najnowszym dziele Norwegów nie zmieniło się ani trochę. Nie ma co prawda na albumie anielskiego głosu Leslie Feist, ale Eirik Glambek Bøe i Erlend Øye równoważą to swoimi znakomitymi harmonijnymi śpiewami.