ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Audioslave ─ Revelations w serwisie ArtRock.pl

Audioslave — Revelations

 
wydawnictwo: Sony Music Polska 2006
 
1. Revelations/ 2. One And The Same/ 3. Sound Of A Gun/ 4. Until We Fall/ 5. Original Fire/ 6. Broken City/ 7. Somedays/ 8. Shape Of Things To Come/ 9. Jewel Of The Summertime/ 10. Wide Awake/ 11. Nothing Left To Say But Goodbye/ 12. Moth
 
Całkowity czas: 48:22
skład:
Chris Cornell- Vocals/ Tom Morello- Guitar/ Tim Commerford- Bass Guitar/ Brad Wilk- Drums
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,3
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,2
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,4

Łącznie 25, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
04.11.2006
(Recenzent)

Audioslave — Revelations


Zachodnioeuropejskie i amerykańskie ruchy lewicowe, a szczególnie bardziej radykalne to banda kretynów. Głównie. Przydałyby im się dłuższe wakacje w Korei Północnej, na Białorusi, albo Kubie – oczywiście na prawach obywatela. Pożarliby trochę lebiodki, pomieszkaliby w nie ogrzewanych, pozbawionych prądu ruderach, spałowałaby ich milicja za byle gówno. A jakby zaczęli pyskować, to wylądowaliby na długie lata w pierdlu. Może by to czegoś ich nauczyło.
„Postępowe” pomysły na rozwiązanie problemów tego świata są znane od około półtora wieku i na razie ich skuteczność jest żadna. A znaczna część Europy nie może do siebie dojść po „dziejowym eksperymencie”, zainicjowanym pod czerwonym sztandarem. Ostatnio niektóre lewicowe środowiska nawiązały sojusz z islamistami. Machanie flagami Hamasu, czy publikowanie po gazetach odezw typu „Wszyscy jesteśmy z Hezbollahu”, jest debilizmem bezdennym, porażającym i najpewniej nieuleczalnym.

Wyjazd na Kubę na koncerty to też głupota sporego kalibru. Po cholerę tam pojechali? Chcieli zrobić na złość administracji amerykańskiej? Może i nawet kogoś tam zdenerwowali. Może nawet i Busha, zwanego przez lewicowych oszołomów (czyli lewicowe moherowe berety) „największym zbrodniarzem wojennym”. Za to sami pojechali na Kubę uwiarygodnić reżim wszawego satrapy, niejakiego Fidela Castro. No bo decyzja na temat tych pozwolenia na organizację tych koncertów musiała zapaść na najwyższym szczeblu państwowym. Czyli pojechali na Kubę popierać Castro. Że niby koncert dla tysięcy ludzi? A skórka za wyprawkę to się opłacała? Czy żeby trochę ludzi zabawiło się trochę, Audioslave zostało wciągnięte do grona popierających Castro. Razem z Łukaszenką i Chavezem – bardzo przyjemne towarzystwo. Przy okazji zrobili wodę z mózgu swoim fanom. A na pewno taką wodę zrobiła Kubańczykom ich rodzima propaganda. A czy znani ze swojej wrażliwości na niesprawiedliwość społeczną, muzycy wspomnieli coś o kubańskich opozycjonistach, gnijących w więzieniu na jakiejś malarycznej wyspie? Skazanych na wieloletnie wyroki więzienia za domaganie się tak podstawowych praw człowieka, jak demokracja, wolność wypowiedzi – zapewne również bardzo bliskich panom z Audioslave. A może uznali to za wewnętrzną sprawę Kuby, w którą nie należy się mieszać? A może nie wiedzieli o tych uwięzionych dysydentach? Nie, pewnie wiedzieli. Ale to hipokryci. Wielcy lewicowcy z czerwonymi gwiazdami na czapkach, każdy pewnie z siedmiocyfrowym kontem.

Mój stosunek do Audioslave jest jednak mocno ambiwalentny, bo chociaż ich poglądy polityczne są dla mnie równie nie do przyjęcia, jak program polityczny LPRu , ale nie potrafię przejść spokojnie obok zespołu w którym gitarzysta aplikuje soczyste sabbatowsko-zepellinowskie riffy, sekcja dudni jak trzeba, rozpędzając zespół do odpowiedniej szybkości, a bardzo dobry wokalista śpiewa dokładnie tak, jak powinien śpiewać wokalista w zespole hard-rocko-metalowym. Nie da rady. Ta muzyka mnie wciąga. Surowa, ostra, mocno osadzona w rockowej tradycji – to jest to co będzie mi się zawsze podobało. Jeżeli się przy tym zbytnio nie kombinuje , to zawsze coś fajnego wyjdzie. Na poprzedniej płycie kombinowali, było dużo ballad, miała być w zamiarach ambitniejsza, a wyszedł im „ambitny” gniot. Teraz się uspokoili, ambicje im przeszły – to jest dobrze. Ballad prawie nie ma – chyba tylko jedna. Pozostałe utwory to klasyczne rockery oparte na gitarowych riffach, a sekcja rytmiczna, jak od czasów niezapomnianego RATM gra po funkowemu, do przodu. Ma to kopa i jest głośne. I tak ma być.
Ale te czerwone gwiazdy na czapkach... dalej mnie to osłabia...

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.