Od debiutu Charming Hostess mineło dobre osiem lat a sam zespół zdążył już w tym czasie radykalnie zmienić skład (z oryginalnego pozostała tylko Jewlia Eisenberg) i koncepcję muzyczą (wokalno-beatboxowa płyta „Sarajevo Blues” dla wytwórni Tzadik), gdy – zupełnie niespodziewanie – w ubiegłym roku ukazał się album „Punch”, będący w prostej linii kontynuacją pierwszego krążka grupy: stworzony przez tych samych muzyków i skrzący się podobną folk-rockową energią. Tyle, że lepszy pod każdym względem…
Sam zespół określa swój styl jako „klezmer-punk / balkan-funk”, prezentując niezwykle eklektyczne i kreatywne podejście do światowej tradycji. Podobnie bowiem jak na „Eat”, niemal połowę materiału wypełniają autorskie aranżacje utworów ludowych z terenów Bułgarii, Rumunii czy Turcji. Zwiększyła się nieco liczba kompozycji własnych, ale wszystko jest tak zagrane, że niepodobna odczuć różnicy – płyta jest niezwykle spójna i równa, nagrana w unikalnym stylu Charming Hostess. Obrazu całości dopełniają trzy covery: „Long Black Veil” amerykańskiego muzyka country – Lefty’ego Frizella, „Aish Ye Kdish” palestyńskiej grupy Sabreen oraz „Kaffe Turke” politycznie zaangażowanego barda z Albanii – Djedo. Jako ciekawostkę mogę też dodać, że jedna z piosenek napisana została do słów… Brunona Schulza! Zakres asymilowanych wpływów jest więc imponujący, przy czym grupa znacznie większy nacisk niż poprzednio położyła na stronę instrumentalną materiału. Aranżacje są pierwszorzędne a muzycy umiejętnie wykorzystują rozbudowane instrumentarium do budowania klimatu i podkreślania lini melodycznych utworów. Dzięki temu „Punch” jest płytą niezwykle przyjazną, pełną chwytliwych motywów i pozytywnie rozumianej przebojowości, a zarazem bogatą brzmieniowo i ciekawą. Same harmonie wokalne, tworzone bez wyjątku przez wszystkich członków zespołu, mogłyby stanowić wystarczający powód do zainteresowania się tą pozycją. Zapewniam jednak, że i cała reszta nie pozostawia wiele do życzenia!
Charming Hostess jawi mi się jako taka alternatywa dla wszystkich skostniałych form rocka: nie zanudzają słuchacza długaśnymi suitami, w których nic się nie dzieje, ani nie epatują tysiącem fajerwerków technicznych na sekundę grania, przeciwstawiając takim podejściom eklektyzm, spontaniczność i radość grania. Obcowanie z ich muzyką to czysta przyjemność i pewnie dlatego przez kilka miesięcy słuchałem „Punch” jak szalony, a i z okazji pisania tego tekstu niezwykle miło było mi do tych nagrań powrócić. Szkoda, że to zapewne ostatni materiał grupy w tym składzie, tymczasem jednak wystawiam mu alcibiadesową rekomendację!