Czy znasz może te chwile, kiedy człowiek czuje się naprawdę obco? W nowym miejscu, mieście, sytuacji… Kiedy każda twarz jest obca, czy też, jak śpiewał niegdyś Jim Morrison, „brzydka”. Kiedy nie ma bocznej uliczki, w którą można skręcić i uciec od wszystkiego, choćby na chwilkę. Nie ma blisko osób, które znasz od zawsze… Dopiero wtedy człowiek uświadamia sobie co to znaczy być „tym obcym”. I czy kiedykolwiek przestaje się nim być w pełni? Nawet dla najbliższych?
Well we all fall in love
But we disregard the danger
Though we share so many secrets
There are some we never tell
Oto „The Stranger” - moja ulubiona płyta Billy’ego Joela. Niesamowita od początku do końca, niezastąpiona w wielu ważnych momentach życia i nierozerwalna z pewnymi wspomnieniami. Dobra na każdy nastrój i chwilę. Od tych najszczęśliwszych aż po… te trochę mniej. Dziewięć ballad na fortepian, które swoim urokiem oczarowują już po pierwszym zetknięciu. Czyżby była to miłość od pierwszego wejrzenia? Zdecydowanie.
I don't want clever, conversation,
I never want to work that hard,
I just want someone, that I can talk to,
I want you just the way you are.
I w sumie jest to płyta o miłości. Tematy ograne setki tysięcy razy, już z założenia ckliwe, banalne i kiczowate. Ale nie u Joela! Nie ważne czy Billy śpiewa o romantycznych spotkaniach po latach (Scenes from Italian Restaurant), czy o prośbach, żeby ta jedyna nie starała się nic w sobie zmieniać (Just The Way You Are), zawsze mu to wychodzi doskonale. Można by się zastanawiać czy większa w tym zasługa jego znakomitych tekstów, czy fenomenalnych melodii i brawury wykonania… Ale czy to ważne, skoro żaden z tych aspektów nie zawodzi?
Slow down you crazy child
Take the phone off the hook and disappear for a while
It's alright you can afford to lose a day or two
When will you realize...
Vienna waits for you.
Ech… Vienna. Znowu ta Vienna! Kolejny cudowny i tak ważny dla mnie utwór. Ej, ej! ale skoro piszę, że to płyta o miłości, to dlaczego zacząłem tekstem o samotności, a na okładce, zamiast różu i serduszek, jest jakiś facet patrzący na maskę? Wygląda na to, że te z pozoru banalne, aczkolwiek ładnie złożone teksty nie są wcale takie głupie. Przyglądając się im bliżej można dojść do wniosku, że, pomimo przebojowości, zawierają coś interesującego. Delikatnie prowokują do myślenia, zastanowienia się (czego efektem okazał się pierwszy akapit recenzji). Szkoda, że szczytem możliwości dzisiejszej muzyki popowej jest refren: „Alehandro, Ale-Alehandro”.
She can kill with a smile
She can wound with her eyes
She can ruin your faith with her casual lies
(…)
She hides like a child
But she’s always a woman to me
She’s Always A Woman… Czy to możliwe, żeby to było właśnie o Tobie? No way. Data wydania albumu i zdrowy rozsądek niby temu przeczą, ale… Kropka w kropkę, słowo w słowo. Pasuje doskonale. Tym razem nie da się wytłumaczyć tego uniwersalnością tematu. To jest prawdziwa magia. Magia muzyki. Kilkadziesiąt lat później może nadal pasować do życia osoby na drugim końcu świata… Chyba nie potrafię wyrazić żadnymi słowami jak uwielbiam ten utwór. No i jest jeszcze zakończenie w postaci Everybody Has A Dream… Co tu dużo mówić? Piękne jak cała płyta.
„The Stranger” to dzieło muzycznie zadbane od pierwszej do ostatniej minuty. Bogate aranżacje, multum instrumentów - saksofon, akordeon, gitary, flet i wiele innych. Wykonanie po prostu brawurowe. Wszystko płynie tak naturalnie, że nie można sobie wyobrazić innego sposobu poprowadzenia piosenek. W dodatku każda ma w sobie element, który utrwala ją w pamięci. Album ten przypiął na długo do Billy’ego Joela łatkę faceta od romantycznych ballad, od czego starał się później uciec. Dzisiaj 99,9% muzyków może tylko usiąść i pomarzyć o takim wyczuciu, wydaniu takiego albumu, napisaniu tak cudownej muzyki. A ja usiądę ze słuchawkami w uszach, popatrzę na portowe dźwigi i pomarzę… po prostu pomarzę.
W końcu everybody has a dream…….