Wydarzyło się to za panowania Tytusa, syna Wespazjana, o którym to Tytusie powiadano: amor ac delicie generis humani (umiłowanie i ozdoba rodzaju ludzkiego). Chodzą legendy, że jeżeli nic dobrego nie wyświadczył nikomu przez dzień to podczas wieczornej uczty mawiał:
- Przyjaciele, straciłem dzień.
Echoes podzielono na dwie części, jakby celowo rozbijając ten „najtrudniejszy” w odbiorze fragment suity. Ta dziwna decyzja miała spowodować, iż cały koncert zostałby spięty w całość przez nagranie, które Floydzi zawsze chętnie wykonywali na koncertach. Nie będę ujawniał tych wszystkich wiadomości, które zawarte są w komentarzu reżysera. Sami zobaczycie. Początek Echoes, grany za dnia w amfiteatrze w Pompejach, poprzedzają zdjęcia startującej rakiety…hm, widać mania wielkości i patos są na tym koncercie od samego początku.
Dokładnie – to był Jupiter – 24 sierpnia 79 roku. Nie powiemy, że nikt tego nie wyczuwał. Zaczęło się od dziwnej pary pełzającej po ziemi na stoku Wezuwiusza. Potem nastąpiła awaria Aqua Augusta, będącego do dziś cudem techniki inżynierskiej – bo zachować non stop spadek dwóch cali na siedemdziesiąt kroków to jest cud. A nazywali to cudo matrixem, najdłuższym rzymskim akweduktem. Na dwa dni przed erupcją straciło wodę około 200 tysięcy ludzi, tylko kto mógł i chciał powiązać to z potęgą natury?
Następny jest słynny Eugeniusz. Oparty na monotonnym rytmie basu utwór, w budowie którego Pink Floyd posłużyli się tymi samymi środkami to Ravel w swoim Bolero. Utwór zaczyna się bowiem cicho, niemalże szeptem, po czym dźwięk narasta by w kulminacyjnym momencie zazgrzytać wręcz świszczącym tekstem „ostrożnie, ostrożnie z tą siekierą, Eugeniuszu…”. Ten „eksperyment” powtórzy się jeszcze raz, przy okazji One Of These Days, gdzie nieziemski głos wokalisty wyjawi słuchaczowi całą prawdę: „Tego dnia rozerwę cię na kawałki”.
Pumeks, skały, wreszcie lawa – pogrzebały pod swoim ciężarem Herkulanum, Stabie i – rzecz jasna – Pompeje. Chmury popiołu dotarły do odległych rzymskich prowincji: Afryki, Syrii i Egiptu.
Koncertowe wykonanie A Saucerful Of Secrets idealnie pasuje do miejsca, w którym jest grane. Zbudowany na atonalnych wstawkach początek, powtarzane na okrągło frazy perkusji i kakofonia instrumentów klawiszowych obrazuje idealnie piekło, jakim jest wrząca pod powierzchnią ziemi lawa. Jęki i zgrzyty gitary Davida dodają temu nagraniu grozy. Grozy, która paraliżuje ciała i umysły, wdziera się do serc i pozostawia je bezwolne, otępione i zrozpaczone. Niemniej ta druga część, rozwinięta na koncercie, to już żadna psychodelia. Piękna muzyka oparta o proste przestawienia akordowe. Może na początku chcieli sobie pobrykać, niemniej za sprawą końcowej wokalizy Dawida całość wybrzmiewa nader poukładanie i grzecznie. Ma to swój cel i efekt.
Po pierwszej, eksplozywnej fazie erupcja wulkanu nie minęła. Erupcje mają już to do siebie, iż trudniej jeszcze przewidzieć ich koniec niż początek. Prawdziwa ciemna strona wulkanologii.
Nieprzewidywalne. Czy ktokolwiek przewidziałby (no, może poza zarozumiałym Watersem) jakie znaczenie dla rozwoju muzyki rockowej będzie miało The Dark Side Of The Moon? Chyba nikt. A tu z „koncertu” w Pompejach, z zamierzchłych czasów nagle trafiamy do studia. Gdzie muzycy Pink Floyd nagrywają swoją – teraz już można to powiedzieć – słynną płytę. I mówcie sobie co chcecie – mnie finał Eclipse, ten z dodatkową partią gitary Gilmoura „chwyta” za serce.
Ciekawe czy po upadku współczesnej cywilizacji ktoś jeszcze, na jej ruinach, potrafił będzie wspomnieć i o nas i o nich? W końcu energia cieplna wyzwolona podczas erupcji Wezuwiusza wynosiła prawdopodobnie 2 x (10 do potęgi 18) dżuli, około 100 000 razy więcej od energii cieplnej uwolnionej od bomby zrzuconej na Hiroszimę. Ale superwulkan drzemie nie tylko pod Yellowstone. W jeden taki dzień obudzi się w człowieku, a wtedy sami rozerwiemy się na kawałki.
EEFE DDE. Kilka razy powtórzone dźwięki, które raczkujący gitarzysta może sobie zagrać na jednej strunie.
„Little by little the night turns around.
Counting the leaves which tremble and turn.
Novices lean on each other in yearning.
Over the hills where a swallow is resting
.
Set the controls for the heart of the sun…”
Prostota tekstu, prostota melodii. I tak już przez kilkanaście minut. Z improwizacją w środku, dającą odczuć czym jest chaos słonecznej energii. Znakomite nagranie, klasyk Floydów, którego nie mogło zabraknąć na tym koncercie. Ustanowić kontrolę nad sercem słońca? A może tylko okiełznać żywioły na Ziemi? Niewyobrażalne.
The Heart Of The Sun…
The Heart Of The Sun…
Jupiter – Hora Quarta – około dwie godziny do wybuchu.
- Jaśniejszy…jaśniejszy niż tysiąc słońc….Boże mój, jaśniejszy niż tysiąc słońc…Ciemnieje, ciemnieje świat.
Głos sitaru potężnieje, perkusja wzmacnia i przyspiesza rytm, a słońce wciąż rośnie.
- Jaśniejszy…- wokalista wciąż trwa na swym posterunku – jaśniejszy niż tysiąc słońc…
Jupiter – Hora Quinta – około godzina do wybuchu.
- Sir, oni wciąż grają?
- Wciąż.
- Nim przyjdzie śmierć, nacieszmy się ekstazą…ostatni wielki błysk…ostatni wielki błysk co rozświetli niebo…
- Nie słuchaj ich, są szaleni, a ty trzymasz palec na spuście.
Nie słucham go, Sir. Nie słucham? On mówi do mnie: o tak, potwór z Ciebie, który zwie się po prostu…
Nie słucham go, Sir!
…Ludzkość! Zrób to!!!
Moi marynarze czekali nad guzikami do odpa…do odpalania?
- Zrób to!!!
Jupiter – Hora Sexta.
Ale nikt z nich mnie nie prześcignie.
Nadeszła godzina wielkiego błysku i wybuchu.
Powierzchnia wulkanu pękła powodując eksplozywną dekompresję głównego zbiornika magmy. Prędkość wyjściowa samej magmy wyniosła według szacunków około 1440 km / h (około 1 Mach). Płonący gaz tudzież klasty pumeksu uniosły się na imponującą wysokość 28 kilometrów.
Ten największy błysk i wybuch jeszcze nas nie dotknął. Popioły opadły, zaś ogary prędko uszły w las. Nikt przecie nie chce patrzeć na coś takiego:
„Wszystko dziś pogrążone w gorącym popiele,
Same bogi markotne, że mogły tak wiele.”
Wydarzyło się to w roku 1971. Czterech panów, jeszcze wtedy nie skłóconych ze sobą, postanowiło nagrać koncert.
Przyjęło się, że działalność Pink Floyd obejmuje dwa przeciwstawne sobie okresy. Początkowy, ten młodzieńczy, zapoczątkowany dominacją pierwszego lidera – Syda Barreta – to okres eksperymentów dźwiękowych, dziwnych i pokręconych wielominutowych i wielowątkowych utworów, do których przylgnęło określenie psychodelia. Drugi okres – to czas Rogera Watersa, obnażającego swoje lęki i koszmary, piętnującego słabości otaczającego nas wszystkich świata. Dla niektórych to również psychodelia…
Oba okresy rzekomo nie mają wiele ze sobą wspólnego.
Ten podział jest błędny. Wydaje się wręcz nieprawdopodobne, aby którykolwiek z okresów wyróżniać lub hołubić. Od minimalizmu tekstowego do wieloznacznego libretta. Od rozbudowanych muzycznych form, do dźwiękowych miniatur. Nawet pozornie zbliżone do siebie Echoes i Atom Heart Mother to dwa skrajne bieguny.
Live At Pompei jest jednym z niewielu dostępnych na rynku materiałów DVD grupy. Jeśli nie znacie tego dzieła Pink Floyd – czas nadrobić zaległości. To pozycja obowiązkowa. Znakomity koncert.
"Do arku, który służy za Pompei bramę,
Wiedzie ulica Grobów, niby cmentarz długi,
A groby są rozlicznych kształtów: jedne same,
Udzielnych groby osób, inne mieszczą sługi,
Gladiatory - aktory - inne rodom całym
Poświęcone... I są tu budowle kamienne,
Często sklepione, z wnijściem i siedzeniem małym,
Gdzie miło jest upały oszukiwać dzienne..."
Cytaty i nawiązania:
Marcjalis - Epigramy IV
Norman Spinrad – The Big Flash (Wielki błysk)
Cyprian Kamil Norwid – Pompeja