Czy kiedy się obudzę, wciąż tam jeszcze będziesz?
[…]
Gdybyśmy mogli żyć powoli, razem, mógłby się zacząć nasz taniec w deszczu
Który by sprawił, by tak właśnie było,
Przebaczenie, zapomnienie na zawsze,
Możemy sprawić, by tak się stało
Możemy sprawić, by tak się stało,
Możemy przebaczyć, zapomnieć, na zawsze
By w tej chwili tak się stało.
Parafrazując słynną onegdaj reklamę – z pewną dozą nieśmiałości sięgnąłem po najnowszy album koncertowy hołubionego przeze mnie Szkota. Bo, jakoś tak nie bardzo przekonał mnie swoim ostatnim dziełem studyjnym (Field Of Crows). Czegoś mi tam brakuje (nadal, mimo, że wracam sobie czasami do niektórych nagrań).
I … pełne zaskoczenie. Nie do wiary ! Zespół zebrany przez Fisha sprawuje się znakomicie. Tylu solówek gitarowych na płytach (ba, nawet na koncertach Fisha) jeszcze nie słyszałem! Dodam, że to solówki nadzwyczaj ciekawe. Gra Franka Ushera (chociaż się tego nie spodziewałem) i Andy Thrilla tchnęła życie w niektóre nagrania. Lub wręcz wydobyła je z ciemnych czeluści zapomnienia. Przykład – ot choćby rozpoczynający koncert Big Wedge. Klawisze Tony’ego Turrella tworzą piękne tło, a sekcja rytmiczna gra, jak powinna.
Ten facet chowa się za własnym cieniem,
Ten gość chowa się za kilkoma frazesami
Naprawdę przyjemnie to tak naprawdę zaczyna się robić tak około trzeciego nagrania. Od Brother 52. Zespół mknie do przodu bez wytchnienia, a Fish z pasją (no, on niby inaczej nie umie) wyśpiewuje swoje … gardło :). Przy Goldfish & Clowns wcale nie zwalnia. Obu nagrań świetnie się słucha, głównie ze względu na fajną partię instrumentów klawiszowych Tony’ego Turrella. Nie powiem, nie byłem onegdaj zachwycony poczynaniami tego klawiszowca, ale czas zweryfikować opinię. Znakomicie to brzmi.
Wybrany (i zacytowany fragment na początku) ze suity Plague Of Ghosts jest już w sumie klasyką samą w sobie. Klasyką (tu małe oko do malkontentów) wśród nagrań Fisha. Na te nagrania się czeka, równie mocno, jak na nagrania z czasów, gdy Wielki Szkot był wokalistą w innym zespole.
Czasami czuję, jakbym żeglując na wymarzonej łodzi
Po dzikich morzach, wyleciał za burtę (lub został wyrzucony),
Łapię wtedy oddech i kieruję się ku brzegowi
Oglądam się, a statek płynie
Ten statek wciąż płynie
Long Cold Day przynosi agresywną gitarę i świetną wokalizę Deborah Ffrench.
Stoczyłeś się na dno tracąc ostatnią nadzieję,
błagasz mnie na kolanach o ostatnią szansę,
jeszcze jedną złotą sposobność…
I oto ta „złota” sposobność. Druga płyta. Misplaced Childhood. Plus dodatki, rzecz jasna.
O tym nagraniu nie będę się rozwodził. Nie przekonam tych, którzy Fisha nie lubią. Nie zachęcę tych, którzy nie przepadają za Marillion. Całe to gadanie nie ma sensu. Ta płyta nie brzmi – bo nie może – jak ów słynny longplay przed laty. Nie brzmi, bo gitara nie ta, nie brzmi, bo klawisze czasami są zbyt gładkie, a czasami zbyt nachalne. Nie brzmi, bo wokalista jest dużo starszy. Nie brzmi i już, nawet, jeśli pewne fragmenty wydają się mieć ciekawsze aranże. C’est la vie.
Jak posłuchacie tego bez namolnego zostawiania z nagraniami Marillion, będziecie zadowoleni. Ja jestem. No, ale to żaden argument, w końcu w tym serwisie nikt inny nie ma dla Fisha tyle wyrozumiałości :). Jest tu kilka fragmentów, które warto wyróżnić. Zostawiam to jednak wam, bez narzucania zdania.
Wódka przyjaciółka – ta moja intymność,
Gdy gaszę płomienie w moim własnym piekle
Wywołuje kolejny ból serca gdy odnawiam licencję
Krwawiącego poety w kruchej kapsule
Okrytego powłoką świetlistej świadomości
Pochłoniętego niewidzialnym szalem kaca
Ochrzczonego poprzez łzy rzeczywistości…
Tak kończy się ta płyta. Cóż, co by nie powiedzieć, szczere i aktualne aż do bólu.