Live at the Hammersmith Odeon, 2nd April 1990 (second night)
:-))) Wreszcie koncert, który ze spokojnym sumieniem mogę polecić każdemu. Wystarczy spojrzeć tylko na zestaw utworów, jaki zagrano. I chyba najlepszy skład muzyków, z jakimi przyszło występować Fish’owi na scenie. Piękny koncert.
Zaczyna się od Voyeur. Na początek – idealnie. Tak na rozgrzewkę. Niezłe wykonanie ... jest to jeden z tych utworów z Vigil, które – słabsze studyjnie – bronią się na koncertach. A później ... Punch & Judy. Rewelacyjnie zagrany. I proszę nie narzekać, że coś tam ... bo zabrzmi to niczym nieistotna pretensja, że znowu nie zakręciłeś tubki pasty do zębów ... Tym bardziej, że dostajemy tu specjalną wersję z improwizowaną wstawką w środku nagrania. Dodatkowy tekst i piękne partie gitar. Zapowiada się piękny koncert. Dwa następne nagrania z nowej płyty są świetne. Szczególnie State of Mind ... myślę, że każdy sobie specyficznie interpretuje, zwłaszcza to słynne „ I don’t like the goverments ...” Family Business z płaczącą gitarą Franka Ushera brzmi przepięknie. A to tylko przygotowanie. Bo dalej jest jak w dreszczowcu. Assassing w r-e-w-e-l-a-c-y-j-n-e-j wersji, The Company, które na stałe wejdzie do koncertowego repertuaru Ryby i ... poprzedzony fortepianowym intro w wykonaniu Simmonda ... Script For A Jester’s Tear w wersji porywającej. Ech … być na takim koncercie. A to nie jest koniec.
Drugą płytę zaczyna Sugar Mice w wersji akustycznej. Świetnej wersji. Mnie tu niczego nie brakuje, mało tego – nikt nie psuje tekstu wątpliwej jakości interpretacją. A potem ... Vigil. Tytułowe nagranie z pierwszej płyty Ryby Kayleigh przynosi powiew niespotykanej świeżości. Wersje koncertowe tego nagrania, grane po roku 1986 (tak, tak – to nie pomyłka) wyglądały trochę jak seks z prostytutką. Co z tego, że niby przyjemnie, i kobieta niby jęczy, skoro równie dobrze mogłaby trzymać papierosa w ustach. A tu ... taka niespodzianka. Kayleigh zaczyna się niezwykle lekko ... aż widać ... serca nakreślone kredą na szkolnym murze, kwiaty czereśni na rynku i confetti we włosach. I to solo w środku – wreszcie ktoś odważył się coś zmienić i zrobił to dobrze. Lavender ... tylko może pogłębiać ten pijacko – romantyczny nastrój, w który wprawia nas zespół. I to nie koniec, przecież „... niebo w Lyonie było czarne jak Biblia, gdy spotkałem Magdalenę ...”. Czy po takiej składance z Misplaced można coś jeszcze zagrać ? Można ... ten jęk gitary Boulta znają myślę wszyscy. I chyba nie ma takiej osoby, której nie wzruszyłby tekst Cliche. Cóż, nic dziwnego – przecież napisał to facet posiadającego dar składania pięknych słów. Pieśń miłosna ... przepełniona frazesami, ale spróbujcie ich uniknąć, klęcząc przed ukochaną. No i solo Franka Usher’a. Które przechodzi w Big Wedge. To jeden z tych utworów, który niekoniecznie musiał się wtedy (w 1990 roku) podobać. Sam kręciłem nosem na niektóre nagrania z płyty. Ale koncertowo – sprawdza się idealnie. Oj – poskakałoby się jeszcze. Internal Exile na koniec przekonuje, że to nagranie faktycznie zostało napisane podczas prac nad pierwszym albumem. Klasyczny fish’owy finał każdego koncertu. Będzie grany jeszcze przez lata ...
Piękny koncert, piękna płyta. Wszyscy wiemy, jakie powody zmusiły Fish’a do wydawania tych tzw. oficjalnych bootlegów. W sumie dzięki temu mamy nagrania z koncertów, w których wielu z nas chciałoby brać udział. Fish przyjeżdża do Polski teraz podczas każdej trasy. Wtedy było jednak inaczej i żal, że these days are gone.