ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Thorne, Steve ─ Emotional Creatures: Part One w serwisie ArtRock.pl

Thorne, Steve — Emotional Creatures: Part One

 
wydawnictwo: Giant Electric Pea 2005
 
1. Here They Come [1.45]
2. God Bless America [3.10]
3. Well Outta That [4.50]
4. Ten Years [5.51]
5. Last Line [4.23]
6. Julia [5.33]
7. Therapy [7.06]
8. Every Second Counts [5.15]
9. Tumbleweeds [3.37]
10. Gone [6.01]
11. Goodbye [5.24]
 
Całkowity czas: 53:02
skład:
Steve Thorne – Lead Vocals, Guitars, Bass, Keyboards, Percussion, Sound Effects; Tony Levin – Bass, Stick; Martin Orford – Keyboards, Flute; Gary Chandler – Guitar; Geoff Downes – Keyboards, Hammond Organ; John Jowitt – Fretless & Rickenbacker Bass, Paul Cook – Drums, Steve Christey – Drums; Nick D’Virgilo – Drums; Arnie Cottrell – Mandolin; Liz Allen – Backing Vocals
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,7

Łącznie 15, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
01.05.2006
(Recenzent)

Thorne, Steve — Emotional Creatures: Part One

Steve Thorne to nowa twarz brytyjskiej sceny progresywnej zaś „Emotional Creatures: Part One” jest debiutanckim, solowym projektem tego wokalisty, multiinstrumentalisty i autora tekstów w jednym. Choć Thorne do niedawna był postacią zupełnie nieznaną w muzycznym świecie, lista zapierających dech w piersiach gości towarzyszących mu na płycie pozwala sądzić, iż cieszy się on wśród nich dużą estymą i szacunkiem mimo krótkiego stażu scenicznego. Zresztą skoro o nim mowa. Muzyk występował jako suport podczas europejskiej trasy Jadis, koncertując między innymi w Belgii, Niemczech, Holandii i Hiszpanii. Owocem tej współpracy jest zaproszenie do udziału w tym projekcie muzyków z wyżej wspomnianej kapeli: Gary Chandlera, Johna Jowitta, Steve’a Christey i Martina Orforda . Warto nadmienić, iż Jowitt i Orford grają także w IQ i wraz ze swoim kolegą Paulem Cookiem tworzą na tym krążku silną reprezentację grupy. Czas na największe gwiazdy. Tony Levin znany jest chyba wszystkim fanom dobrej muzyki. King Crimson i Peter Gabriel to tylko najbardziej znane wątki jego twórczości. Geoff Downes to już legendarna Asia zaś Nick D’Virgilio szefuje amerykańskiej gwieździe artystycznego rocka Spock’s Beard. Tylko pobieżna analiza dokonań grających tu muzyków robi wrażenie, szersze wgłębianie się w inne projekty, w których maczali palce wspomniani artyści (Genesis, Yes, Arena, Liquid Tension Experiment, Tears For Fears, John Wetton, Buggles) wywołałoby z pewnością u czytelnika objawy małego znużenia i chaosu. Tym bardziej, że miało być o zupełnie kimś innym. Mistrzem ceremonii jest tu wszak Steve Thorn. Weźmy zatem płytę do ręki. Pierwszym co rzuca się w oczy jest...okładka. Niezwykle kolorowa, bajkowa, z rozrośniętymi złowieszczo drzewami, leśnymi robaczkami i grzybami oraz niebem zapowiadającym zachód słońca. Tym co przykuwa jednak uwagę jest siedzący w samym centrum tego pięknego widoku płaczący, zielony stworek. Rzut oka na tekst pomieszczony na przedostatniej stronie książeczki i już wszystko jasne. To Squonk!! Szybka powtórka z historii? Takiż sam pojawił się przecież na okładce wspaniałego albumu Genesis „A Trick Of The Tail” z 1976 roku. Wątek Genesis z pewnością nieprzypadkowo pojawił się już w tym tekście po raz drugi. Dlaczego? Dwa najwspanialsze albumy w historii rocka dla Steva Thorna to „ Selling England By The Pound” i “Wind and Wuthering” wspomnianej grupy. Czas na muzykę. W naturalny sposób wszystkie informacje zapisane powyżej wpływają na muzyczną drogę, którą zmierza Thorne i która to droga nie może być zaskoczeniem dla czytających te słowa. Mamy bowiem tu do czynienia z bardzo urokliwą i łagodną (żeby nie powiedzieć...popową) wersją neoprogresywnego grania. Płytę rozpoczyna niespełna dwuminutowe intro „Here They Come” łączące w sobie dźwięki pozytywki, kościelnych dzwonów i odgłosów frontowej walki, z których wykluwa się marszowy, wojskowy rytm. Pierwszy właściwy utwór to delikatna, zagrana na mandolinę i flet folkowa ballada „God Bless America” . Tak na marginesie - tytułowe błogosławieństwo dla Ameryki ma mocno ironiczny wydźwięk zobrazowany we wkładce zdjęciem Białego Domu. Następna na płycie kompozycja „Well Outta That” może nieco kojarzyć się z „solowym” Fishem, a to ze względu na nieco bardziej ekspresyjny, ostrzejszy śpiew Thorna przypominający wokal wielkiego Szkota. Przy tej okazji warto dodać, że Thorne dysponuje może niezbyt oryginalnym ale bardzo ciepłym i melodyjnym głosem. „Ten Years” to pierwsza z perełek na tej płycie. Śliczna melodia, rozmarzony klimat przypominają nieco dokonania IQ, choć paradoksalnie żaden z muzyków tej grupy tu się akurat nie udziela. Następne „Last Line” i „Julia” także zwracają uwagę ładnymi melodiami, które doskonale obrazują teksty o kobiecie i ludzkich uczuciach, wszak tytuł płyty zobowiązuje. W pierwszym z nich popis gry na organach hammonda daje Geoff Downes, a wtóruje mu za zestawem perkusyjnym Nick D’Virgilio. W drugiej części tej kompozycji obaj panowie sprawną i intensywną grą potrafią przyspieszyć tętno, które zostaje ukojone dopiero wspomnianą „Julią”, pieśnią przecudnej urody. „Therapy” to wręcz popowa piosenka w klasycznym układzie „zwrotka, refren, zwrotka, refren”. Ten ostatni jest na tyle zapamiętywalny, że już po drugim przesłuchaniu możemy go wspólnie nucić z wokalistą. „Therapy” łagodnie łączy się z chyba najbardziej zaskakującą kompozycją na tej płycie – instrumentalnym „Every Second Counts”. Mocny, transowy i wciągający rytm przywołuje klimaty space rockowe spod znaku Ozric Tentacles czy ostatnio modnej Hidrii Spacefolk. Można także pokusić się o porównanie z Porcupine Tree z okresu „Voyage 34”. W utworze tym króluje Tony Levin oraz jego chapman stick i trzeba przyznać, że robi to wrażenie. Może dlatego właśnie nie przeszkadza zupełnie to, iż kompozycja, delikatnie mówiąc, nie przystaje do całości. „Tumbleweeds” powraca do delikatności. Natchniony śpiew, gitara akustyczna i mandolina a w tle niebiański wręcz wokal Liz Allen. Dla równowagi, w następnym na krążku „Gone”, możemy usłyszeć chyba najcięższe na „Emotional Creatures” gitary. To jeden z najlepszych fragmentów płyty zakończony wzniosłą solówką Gary Chandlera. Całość wieńczy, jakżeby inaczej, kołysankowy „Goodbye”, w którym na wszystkich instrumentach zagrał Steve Thorne. Jeszcze tylko odgłosy przyrody, z pewnością płynące z widocznego na okładce lasu i...to już niestety koniec. Niestety, bo to naprawdę piękna płyta. Jej poziom wykonawczy gwarantują artyści wymienieni we wstępie. Myślę zresztą, iż ich obecność bezwzględnie przyczyniła się lub przyczyni do szerszego odbioru tej muzyki. Kompozycjom też nie można niczego zarzucić. Wszystkie to zgrabne, melodyjne, a niekiedy wręcz urocze utwory. Dodatkowo Thorne postarał się o ich ciekawe ułożenie na krążku, przeplatając fragmenty ostrzejsze i szybsze z tymi łagodniejszymi. Przeciwnicy takiego grania mogą oczywiście powiedzieć, że to kolejna nic nie wnosząca neoprogresywna płyta, bez otwierania kolejnych muzycznych furtek. Ale czy tylko o oryginalność w muzyce chodzi? Z pewnością nie. Ten krążek jest tego idealnym przykładem. Liczę na to, iż druga część „Emocjonalnych stworzeń” utwierdzi mnie tylko w tym przekonaniu.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.