W przeciwieństwie do tegorocznego Neala Morse’a, Roine Stolt mnie totalnie zaskoczył. Proszę państwa, nagrał album czysto bluesowo-jazzowy! Podobno takie zabiegi są ostatnio jazzy (fruity, loopy, shaky – niepotrzebne skreślić). Cholernie dużo tutaj tej muzyki – aż dwa albumy, razem 115 minut. Nie należę do strachliwych, ale tym razem obawiałem się, czy wytrzymam. Nie od dziś wiadomo, że taki styl muzyki, jeszcze grany przez art.-rockowego muzyka (który swoje nagrał i zarobił), nie należy do najbardziej finezyjnych. Tutaj chodzi o pasję i spełnienie swoich zainteresowań. Dlatego odbiorcami tego krążka będą na pewno ludzie, którzy nie pogardzą wysuniętą sekcją, delikatną gitarą, niekończącymi się solówkami, saksofonem, rozmydlonym wokalem.

Przyznaje się – na początku zostałem odrzucony. „Nuuudaa” pomyślałem, przysypiając przy kolejnym już utworze. Jednak kiedy płyta mimowolnie leciała 3,4,5,6 raz (tak, to możliwe!), coraz mniejszą ochotę miałem, aby cisnąć nią o ścianę. „A niech sobie leci!” pomyślałem, przytakując nóżką, podśpiewując, cały w skowronkach. Później zacząłem rozpoznawać nawet kawałki, zapamiętałem, że na CD1 najlepsze są „The Observer”, „Dirt”, „Everyone Wants To Rule The Word”, a na dwójce (znacznie lepszej) „It’s All About Money”, „Everybody Is Trying To Sell You Something”, czy „People…”. Jak zauważyliście, przesłanie albumu jest jednoznaczne. Polityka jest ble, telewizja i radio chcą nas okraść i oszukać, nikt się nie troszczy o zwykłego obywatela, liczy się tylko pieniądz, ogólne zepsucie świata. Ehh panie Stolt, kiedy tak patrzę na „Wall Street Voodoo” a potem na tytuł 4 kawałka na drugiej płycie, nachodzą mnie czarne myśli. Przecież ten album nie musiał wcale powstać. Nikt by się nie obraził. No dobrze, ale skoro już jest, naszym zadaniem jest wyrazić swoją opinię o nim. W moim wypadku, płyta kręci się już od kilku dni, a ja wygrzebałem stare nagrania z czasów ojca, wymyślne i nadęte jazzowe kompilacje murzyńskich czarodziejów czy szalone bluesowe dźwięki. Powiem Wam, że dobrze mi z tym. „Wall Street Voodoo” może rewolucji nie wprowadził, ale sprawił wiele, krótkotrwałej wprawdzie, przyjemności. Spróbujcie, może i w was obudzi się klimat sprzed kilkudziesięciu lat. Myślę, że warto.