Dostałem tę płytkę od młodszego brata, który z tryumfującym uśmiechem oznajmił mi „Posłuchaj”. No – posłuchałem i … usiadłem z wrażenia.
Zaczyna się – zgodnie z hitchcockowską zasadą – od muzycznego trzęsienia ziemi. Odgłos zbiegającego po schodach człowieka, wbicie kodu w domofonie i hipnotyczny śpiew wokalisty:
Out of season, out of heart, I cross you off beneath the stars
[…]
I light a candle for Saint Marie, in the hope she never brings you back to me
I light a candle for Saint Marie, in the hope she never brings you back to me
Saint Marie – muzyczna maestria. Zwiewny śpiew wokalisty, okraszony zapadającą w pamięć gitarą oraz brzmienie instrumentów klawiszowych, przywodzące na myśl jakiegoś szaleńczego organistę w kościele. Samo nagranie, gdyby nie ten podkręcony rytm mogłoby się znaleźć na płycie Davida Sylviana. Jednak te porównania nie mają znaczenia.
Ballada The Unwritten Law to nic innego, jak świat baśni, przeniesiony w muzykę. Spokojną, melodyjną. Pachnącą crimsonowskim klimatem Cadence and cascade. Zdumiewające, ile wspaniale rozwiniętych nawiązań można w tym nagraniu odnaleźć. Jakby ktoś nagle obudził moce, z których narodziły się takie perły, jak … Supper’s Ready. Bo obok partii gitary nie sposób przejść obojętnie.
Speed the Road, rush the lights, w pierwszym odruchu brzmi jak wypadkowa Archive i Portishead. Archive przywodzi na myśl wokalista. Portishead to głównie za sprawą klawiszy. Jednak prawdziwą siłą tego nagrania jest lekko jazzująca gra instrumentów rytmicznych. Powoli i leniwie sączącego się z głośników, by w finale wybuchnąć zgiełkiem gitary i salwami perkusji. Prawie osiem minut zakręconego grania. Znakomitego grania.
Kołysanka – bo inaczej tego nazwać nie można – Help me warm this frozen heart to arcydzieło melancholii. Ogrzewa, zwłaszcza, gdy za oknem minus 10 stopni, a obok lekko oddycha ukochana osoba, które odpoczywając oparła głowę o moje ramię. Każdy lód stopnieje. Piękny utwór.
I tak już do końca. Czy to będzie śpiewany i w ogóle zagrany „od niechcenia” I Am the teacher’s son czy też atakujący zgiełkiem gitar The End Of A Dark, Tired Year. A koniec płyty zapada w pamięć za sprawą niesamowitego klimatu przywołanego dźwiękami Luxembourg Gardens. Tego spokoju, tajemniczości niczym rodem z Tajemniczego Ogrodu i zgiełku gitar, rzężących swoją pieśni o świece zewnętrznym, pozbawionym skrupułów.
Don’t you ever go home?
Don’t you ever go home ?
Don’t you ever go home ?
Zapytuje kilkukrotnie wokalista, przy wtórującej mu gitarze, której dźwięk jest wezwaniem do zamknięcia się za murami tego tajemniczego ogrodu.
Muzyka Piano Magic, skoro już jesteśmy przy szufladkach ma coś z ducha No Man. O nie, nie znaczy to, że spółka Wilson / Bowness zbłądziła już pod strzechy. To nie ma wzorowania się lub jakichkolwiek zapożyczeń. Ot, po prostu ten sam zakres emocji, podobna skala tajemniczych dźwięków i operowanie mającymi wspólny mianownik nastrojami.
Taki smutek w głosie wokalisty, takie frapujące brzmienie klawiszy. Zakręcone rytmy i atmosfera zamglonych ulic wielkiego miasta – oto obraz kreślony muzyką Piano Magic.
Nie ma tej muzyki w radiu (no, raz słyszałem). W TV tym bardziej nikt nie gra takich smutasów.
Ciężko znaleźć ich płyty na półkach w sklepach.
Ech, aż serce boli, ile pięknej muzyki w ten sposób przechodzi obok nas niezauważone.
Polecam. Wstyd nie znać.