Fakt, że czasy gdy najbardziej fascynowała mnie muzyka metalowa chyba bezpowrotnie minęły, nie jest żadną tajemnicą. Z moich odczuć wynika jednak, że podgatunkiem najlepiej broniącym się przed nadgryzieniem zębem czasu jest solidny, techniczny thrash – ot, rasowy łomot, który potrafi naładować człowieka energią na cały dzień. I właśnie mniej więcej w takich klimatach porusza się będziński zespół Soulstice, którego pierwsza demówka niedawno wpadła w moje ręce…
Materiał, zatytułowany „Nothing But Dust”, składa się z czterech utworów, poprzedzonych krótkim intro, co łącznie składa się na około dwadzieścia pięć minut grania. Pod względem brzmieniowym całość zrealizowana jest bardzo poprawnie, czasem może perkusja wypada zbyt płasko, a w gitarach brakuje nieco „mięska”, ale dźwięk jest selektywny i wyrazisty, dzięki czemu płyty słucha się bardzo dobrze. Muzycznie natomiast, jak już wspominałem, Soulstice mocno nawiązuje do starej szkołu thrashu, choć i miłośnicy bezklawiszowego prog-metalu w stylu Zerohour mogą znaleźć tu coś dla siebie. Tym bardziej, że zespół prezentuje się naprawdę pozytywnie, nie tylko pod względem technicznym, ale – co najważniejsze – również kompozytorskim. Muzycy nieźle kombinują: umiejętnie zmieniają tempo, wplatają solówki czy wstawki akustyczne, dzięki czemu praktycznie każdy kawałek posiada jakieś ciekawe, zwracające uwagę niuanse i łatwo zapada w pamięć (choć dla mnie zdecydowani faworyci, to tytułowy „Nothing But Dust” i wieńczący całość „Awake Me”). Nie ustrzeżono się jednak błędów: trzy numery pod rząd rozpoczynają się spokojnym i dość podobnym intro, które dopiero przechodzi we właściwy utwór, co powoduje pewną monotonię i nieprzyjemne uczucie deja vu. To jednak sprawy czysto kosmetyczne – dla oceny tego krążka znacznie istotniejsze wydaje mi się uchwycenie cienkiej granicy oddzielającej materiał poprawny od bardzo dobrego… Chodzi mi o pewną „naturalną płynność” muzyki – poczucie, że każdy dźwięk ma swój odpowiedni czas i miejsce, które w danym kontekście nie mogą wręcz ulec zmianie. Takie poczucie towarzyszy mi niewątpliwie podczas słuchania moich faworytów z thrashowego poletka: Nevermore, Exodus, Overkill itd. Zespoły te potrafiły (a czasem nadal potrafią) w fenomenalny sposób operować przestrzenią w utworach i wplatać w nie dobre melodie. Tego właśnie trochę mi u Soulstice brakuje, szczególnie w liniach wokalnych, które nie do końca mnie przekonują. Tomek Bobruś niewątpliwie ma głos (co słychać zwłaszcza w chyba najlepiej zaśpiewanym „Awake Me”), brak mu jednak swobody i lekkości w operowaniu nim. A mam wrażenie, że gdyby nieco urozmaicić sposób śpiewania, a przy okazji popracować nieco nad melodiami, muzyka grupy sporo by na tym zyskała…
Jednak jak na pierwsze demo całość wypada bardzo mocno – słuchałem tej płyty regularnie przez dwa tygodnie i nie bez sporej przyjemności, a to nieczęsto mogę powiedzieć o nagraniach pół-profesjonalnych. Niedawno miałem też okazję zobaczyć Soulstice na żywo – zmienił się nieco skład, grupa się rozwija i pozostaje tylko czekać na efekty. Mam nadzieję, że będą na miarę oczekiwań, a wszystkim miłośnikom niebanalnego łomotu polecam bacznie obserwować poczynania tej obiecującej formacji.