ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 27.11 - Poznań
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

felietony

05.01.2015

Muzyczne podsumowanie roku 2014 według redaktorów Artrock.pl

Muzyczne podsumowanie roku 2014 według redaktorów Artrock.pl
Artrock.pl nie przygotuje dla Was jednego podsumowania. Cenimy sobie subiektywne opinie naszych redaktorów, a także ich swobodę wypowiedzi. Na kolejnych stronach możecie przeczytać muzyczne opisy roku 2014 przygotowane przez poszczególne osoby, które publikowały na naszych łamach (kolejność alfabetyczna). Zachęcamy do lektury!

strona 9 z 9

Kris

Ano, pokuszę się. Dla odmiany, skoro prawie nigdy nie podsumowywałem minionych właśnie lat jakimś zestawieniem – tym razem czas na zmianę. Choć zdaję sobie sprawę, że… chyba nie tak powinno wyglądać podsumowanie na artrock.pl?

Nie da się bowiem napisać ścisłego podsumowania muzycznego 2014 roku tylko korzystając z progresywnych płyt. Bądźmy realistami: mało kto dziś takiej muzyki słucha (wyłącznie), to już nie ten świat, nie te czasy. Muzyka progresywna, zakreślana gatunkowo gdzieś między Pink Floyd, Yes, Genesis (z Gabrielem rzecz jasna) i niech im będzie King Crimson jako taka przestała istnieć już dawno. Nawet jak wstawimy w miejsce powyższych nazw jakieś inne, teoretycznie nowsze i bardziej hołubione ostatnio, to czy cokolwiek ten ruch zmieni? Nasz nieodżałowany kolega Dobas mawiał onegdaj, że „prog to reg” i nie ma co się łudzić, że było / jest / będzie inaczej. Zmiana nazw wcale nie poprawi wizerunku i tyle.

Zatem podsumowania roku 2014 w ramach muzyki progresywnej nie da się zrobić. To trochę tak, jakby wypowiadać się na temat krajobrazów bieszczadzkich wyłącznie na podstawie zdjęcia zrobionego wyłącznie w odcieniach różu. Nie da się i tyle. A podsumowanie artrockowe? Artrock brzmi dumnie, jakby szerzej, wręcz dopuszczająco. Da się w to hasło wepchnąć zespoły i wykonawców, którzy niby odważniej wychodzą poza sztampę w rodzaju zwrotka, refren, zwrotka, solo gitarowe najlepiej długie melodyjne, zaczynające się od wyciszenia i wyciszeniem gasnące. Ale, to tylko dorzucenie jednej barwy do analizowanego zdjęcia – ot Toskania w różu i błękicie… Toteż nieodparcie powraca myśl: czy dzielenie podsumowań na muzykę progresywną / rockową / hardrockową / jazzową / jakąś-tam-jeszcze ma sens? Może lepiej wszystko do jednego worka? Zawiązać, zamieszać i wyciągnąć jak królika z kapelusza? Eee… no tak też nie. Zatem jak?

Ano: nieobiektywnie. Niekoniecznie o płytach. Raczej o muzyce.

Pozytywy:

Gdybym próbował zestawić tylko najważniejsze albumy 2014 roku, znalazłoby się tam miejsce dla bardzo różnej muzyki. Od zwykłej „sieki”, za jaką stricte progresywne towarzystwo uznaje albumy wykonawców takich jak Röyksopp czy Erlend Øye, przez neurotyczną muzykę dla nerdów (miotającą się gdzieś między powracającym Damienem Ricem a postsigurrosowym ÓBÓ), aż po szeroko uchyloną szufladkę z napisem artrock, którą tak dla zasady otworzyli wspólnie Anathema (tradycyjnie wzbudzająca tyleż samo niechęci, co radości) i Bjorn Riis. Sporo ciekawych płyt nagrali tzw. starzy wyjadacze – zwłaszcza ci, którzy – gdyby łapali się na polskie przepisy emerytalne – powinni leżeć sobie już pod palmami i spijać drinki. Każdy z nas ma tych swoich ulubionych „klasyków”, którzy od czasu do czasu, już raczej rzadziej niż częściej przypominają o sobie nowymi krążkami. Sięgamy do nich? Sięgamy.

Miniony rok to również niezwykłe projekty w ramach muzyki klasycznej. L’Arpeggiata i Christina Pluhar przepięknie połączyli pieśni Henry’ego Purcella z dwudziestowieczną swawolnością jazzu. Wyszło im z tego koktajlu coś, czego nie sposób nie docenić. Piękne, odważne, przemyślane dzieło, jednoznacznie pokazujące, że barokowe dźwięki, napisane kilkaset lat temu wcale nie wymagają nakrochmalonych kołnierzy, fraków i min ubranych w powagę i dostojeństwo. I… od razu drugi biegun: Max Richter i jego Vivaldi Recomposed. To co prawda album wcześniejszy, ale dotarł do mnie tak naprawdę dopiero w ubiegłym roku. Cóż jeszcze? A tak, Lisa Batiashvili wraz z Helene Grimaud idealnie oddające maksymę Avro Parta, że „…wystarczy mi, gdy pięknie zagrana jest pojedyncza nuta. Ona sama, albo cichy rytm, albo moment ciszy – przynoszą mi wytchnienie”.

Do tego świetne koncerty muzyki klasycznej, kilka fajnych rockowych wydarzeń, ale to w sumie nie ma znaczenia. Ostatecznie każdy sam sobie układał w głowie zestaw plusów z minionego roku.

Negatywy?

Nie ma. I to jest piękne.

Czytaj na stronie: 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9