strona 2 z 9
Paweł Horyszny
Rok 2014? Przeciętny. Ani dobry, ani zły. Oto moje typy:
1.SYD ARTHUR – „Sound Mirror”.
Na każdym kroku słychać niekończące się porównania kapeli braci Magillów do sceny Canterbury (spotęgowane faktem, iż to właśnie w tym mieście zespół powstał). Jest to jednak stwierdzenie nieco ujmujące kapeli. Syd Arthur tworzy muzykę ciekawszą i spójniejszą od wielu zespołów rzeczonego nurtu. Na „Sound Mirror” są i pomysłowo zaaranżowane kompozycje i wdzięk i przed wszystkim niesamowity klimat mający więcej z psychodelii, aniżeli jazzu.
2. URIAH HEEP – „Outsider”
Któż by pomyślał, że Mick Box i jego ferajna będą jeszcze w stanie zaskoczyć. A jednak! „Outsider” to już czwarta z kolei naprawdę dobra płyta zespołu. Konkretny pałer, świetne riffy i no ten nigdy nie starzejący się Hammond...
3. ELOY – „Reincarnation On Stage”
Rewelacyjny koncert... i tyle.
4.NAZARETH – „Rock’n’Roll Telephone”
Tzw. Stara Gwardia ma jednak swoje patenty. Wielu próbuje je skopiować, ale tylko oryginalni wynalazcy wiedzą najlepiej jak je wykorzystać. Ta prawda ma zastosowanie również w przypadku tych hardrockowych wyjadaczy z Dunfermline. Taką płytę jak ta, mogli nagrać tylko oni.
5.WISHBONE ASH – „Blue Horizon”
Równie dobrze mógłbym w tym miejscu skopiować powyższy paragraf. Niezwykle cenię Andy’ego Powella za nagrywanie płyt takich jak ta. Nie za szybko, nie za mocno, za to melodyjnie. No i w starym stylu...
Niestety ten rok uraczył nas dwoma kandydaturami do kategorii Gniota Roku:
1.PINK FLOYD – „The Endless River”
Perfidny i bezpardonowy skok na kasę. Niejeden fan zapewne zastanawia się, jak Taki Zespół mógł się tak zhańbić. Zbiór zlepków, ni to zamysłów, ni to szkiców muzycznych powciskanych bez ładu, składu oraz – przede wszystkim – bez klucza i jakiegokolwiek konceptu muzycznego nie przystoi komuś takiemu jak Pink Floyd. Jeśli to miał być „hołd” dla Richarda Wrighta, to biedaczysko zapewne przewraca się w grobie...
2.YES – „Heaven & Earth”
Zespół, który zupełnie się wypalił gra i nagrywa z uporem maniaka tudzież lepszej sprawy. Potencjał i siły witalne już niestety nie te. Gdyby Squire i jego trupa ograniczyli się do odgrywania nieskończonych tras koncertowych, to jeszcze pół biedy. Niestety od czaso do czasu ubzdurają sobie, że fajnie byłoby nagrać nową płytę...