Ten wspomniany kwiat to najwspanialsze głosy polskiego rocka nie tylko spod znaku krwiście czerwonych róż. I nie jest ironią stwierdzenie, że scena była adekwatna dla muzyki: architektura budynku nawiązująca do gotyckiego klasztoru w swoich potężnych i mrocznych murach gościła kwintesencję muzyki gotyckiej lat 80 i 90tych. No, może z małym wyjątkiem. Ale od początku.
Najpierw na scenie zagościła Maja Konarska, prezentując się w iście hamletowskiej pozie z szekspirowskim artefaktem na początek występu Caro Mane. Jak ten czas leci! Ostanie wydawnictwo Moonlight zatytułowane Nate miało 8 lat temu, ale Maja nie zostawiła tego czasu bezowocnie. Pojawiło się wiele ciekawych projektów muzycznych, z których jednym z ucieleśnień jest Caro Mane. To projekt Mai Konarskiej, głosu legendarnego już zespołu Moonlight i gitarzysty Rafała Bienieka, założony latem 2023. Z takim bagażem doświadczeń wydawniczych oraz scenicznych, zespół wchodzi wręcz jak na dywanie w adekwatnym kolorze Caro. Grupa bez wytchnienia szturmem zaczęła zdobywać scenę, wpierw świetnymi singlami nagranymi w legendarnym Nebula Studio, później koncertami w klubach, aby w końcu stawić się w orszaku królowej polskiego gotyku i zagrać wspólnie parę koncertów na zaproszenie Closterkeller w ich trasie Abracadabra Tour 2024. Występ jednym słowem – przepiękny! Rzadko używam aż takich superlatyw, ale w tym momencie widok Mai na scenie i jej głos poruszył serce. Świetny materiał debiutancki tego projektu kapitalnie wypada na scenie, zwłaszcza doszlifowany „Jeśli musisz lecieć to leć”. Najmocniejszym uderzeniem był powrót do korzeni, czyli List z Raju oraz Tabu z repertuaru Moonlight. Ależ to zabrzmiało! W tak dynamicznej wersji jak znam i cenię ten zespół od prawie 30 lat to jeszcze tego nie słyszałem. I zgodnie z zapowiedzią wokalistki – choć ich występ był krótki, ok 40 minut, to nie rozstawała się z zebraną w klubie widownią.
Po 15 minutowej przerwie na scenę wskoczyła Medeah czyli Magdalena Gołek wraz ze wspierającym ją składem muzycznym jako Artrosis Project (Adam Najman – instr. perk, Michał Rollinger – instr. klaw. Michał Jarominek - gitary oraz Betrayal z DeathCamp Project na basie. Ten sam skład, który zaprezentował się na ostatnim Castle Party. Rozpoczęli z przytupem od Nazgula, aby zaprezentować kolejne best of the best Artrosis, co było bardzo ciepło przyjęte przez zebraną publiczność. Zgodnie z obietnicą Mai, znów mogliśmy ją usłyszeć wpierw wspomagającą Medeah czy Pośród kwiatów i cieni, a potem już razem wykonując w tym składzie wokalnym Władzę z repertuaru Closterkeller.
Po tym utworze nastąpiła kosmetyczna zmiana, czyli na bas wszedł Krzysztof Najman, a na scenę wkroczyła królowa – Anja Orthodox. Z tym składem wokalnym na długo się nie rozstawaliśmy, całe trio – jak o sobie mówiły: księżna (Maja), hrabina (Medeah) oraz królowa wspólnie wykonywały na scenie wiele utworów Closterkeller, dzieląc poszczególne partie wokalne pomiędzy siebie. Closterkeller swój występ rozpoczął od 6 całkowicie nowych utworów, m.in. Cień wilka, Świntron, Białe wino, ale i zabrzmiały klasyki: Violette, Śniło, Na krawędzi, Agnieszka, Ktokolwiek widział, Dwie połowy, Scarlett wykonana w całości przez Medeah, Lunar, W moim kraju i więcej. I jak zawsze niezawodna Anja – aktywistka, która ma za sobą i role samorządowca, ale i osoby, która aktywnie wspiera inne zespoły. Opowiedziała ze sceny historię Artrosis Project, wyciągnięcia ręki do Medeah, aby wyjść z powrotem na scenę. I za ten krok należą się brawa.
Dla mnie, typowego słuchacza, który może nie wymieni wszystkich utworów zespołu, taki występ to było fantastyczne doświadczenie. A scena w Starym Klasztorze to wybór lepszy niż oczekiwany. Zespół dosyć często gości na różnych scenach – od Liverpoolu, A2 przy okazji „Był kiedyś Jarocin” po właśnie kolejną odsłonę Abracadabra Tour – i zawsze wypada fantastycznie. W tym tercecie – było wręcz fenomenalnie. A podsumowaniem tego niech będzie frekwencja – sala gotycka była pełna, aż po balkon.