Na początku grudnia miałem ogromną przyjemność porozmawiać z Jamesem Monteith, gitarzystą zespołu TesseracT, który na przełomie stycznia i lutego dwukrotnie pojawi się w Polsce (w Krakowie i Gdańsku) w ramach drugiej części trasy “War of Being Tour”…
Mimo dużego stresu (bo był to mój pierwszy wywiad) była to bardzo przyjemna rozmowa. Rozpoczęła się dość zabawnie, bo specjalnie na tę okazję w tle ustawiłem sobie zdjęcie mojego gościa z ostatniego koncertu w Warszawie a on mnie zaskoczył, gdyż miał ustawionego Szkieletora znanego z serii animacji o He-Manie. Wtedy wiedziałem, że ten wywiad wyjdzie. Porozmawialiśmy o trasie, ostatnim albumie ale również zatrzymaliśmy się na chwilę przy początkach zespołu. Efekty możecie przeczytać poniżej.
Michał Majewski (ArtRock.PL): Pierwsze pytanie dotyczy ostatniego koncertu w Polsce. Czy pamiętasz koncert w Warszawie z lutego? Jak Ci się podobało? Czy wydarzyło się coś szczególnego?
James Monteith (TesseracT): Tak, pamiętam. To było w Progresji, prawda? Dobrze to wymawiam? Progresja?
MM: Tak, wszystko się zgadza. To było w Progresji.
JM: Tak, pamiętam, że to było świetne miejsce. Świetna scena. Przyszło tam kilku chłopaków z zespołu Jinjer, którzy teraz mieszkają w Warszawie. Spędziliśmy miło popołudnie. Dostaliśmy od nich w prezencie sporo polskiego piwa. Było świetne. Pamiętam też, że to był niesamowity koncert. Nie mogę się doczekać, aby wrócić ponownie do Polski.
MM: A propos waszych występów w naszym kraju, kiedy sprawdzałem informacje o zespole, myślałem, że wasz pierwszy koncert w Polsce odbył się w 2014 roku, ponieważ byłem wtedy w Krakowie. Ale się pomyliłem, gdyż pierwszy raz był we Wrocławiu, w 2010 roku. To było chyba po wydaniu „Concealing Fate”, prawda?
JM: Zgadza się. Tak. Pamiętam, że graliśmy na czymś w rodzaju całodniowego festiwalu, tak mi się wydaje.
MM: Tak. To był Asymmetry Festival we Wrocławiu.
JM: Tak, teraz pamiętam. Zapiszę sobie nazwę tego festiwalu.
MM: Do początków jeszcze wrócimy ale na razie sprawy mniej odległe. Za chwilę ruszacie na drugą część trasy. Zaczynacie 10 stycznia w Paryżu. To naprawdę wymagające tournée. Zwłaszcza, że podczas pierwszej części było wiele koncertów (dokładnie 76). Czy pamiętasz coś szczególnego z pierwszej części? Może jakąś historię związaną z jednym z występów?
JM: Hmm, pierwsza rzecz, która przychodzi mi na myśl, to sytuacja tuż po naszym koncercie w Warszawie. Następny występ mieliśmy w Finlandii. Myślę, że to było Tampere. Nie pamiętam dokładnie.
MM: Tak, to było Tampere, dwa dni po występie w Warszawie.
JM: I kiedy tam dotarliśmy, było strasznie zimno. Mróz uszkodził hydraulikę drzwi naszego autobusu. W środku nocy drzwi się otworzyły, a ogrzewanie przestało działać. Obudziliśmy się przy temperaturze -20 stopni. Wszystko w autobusie było zamarznięte. To było najzimniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek odwiedziliśmy. Naprawdę ekstremalne doświadczenie, o którym lubię opowiadać, ale nigdy więcej nie chciałbym tego przeżyć. Ale potem mieliśmy świetny koncert.
MM: Wydaje mi się, że był wyprzedany.
JM: Tak, i mimo że na zewnątrz było bardzo zimno, to Finowie świetnie wszystko zorganizowali wewnątrz. Udało nam się szybko ogrzać w środku, a sam koncert był bardzo udany.
MM: Chciałbym zadać kilka pytań o „War of Being”, bo to bez wątpienia najbardziej wymagający album w waszej dyskografii. Która kompozycja była dla ciebie najtrudniejsza do zagrania? Czy jakaś część albumu zmusiła cię do wyjścia ze strefy komfortu jako gitarzyście?
JM: Dobre pytanie. Myślę, że najtrudniejszy utwór do zagrania to tytułowy „War of Being”, ponieważ pamiętam, że jego nagranie trwało najdłużej. Jest tam wiele szczegółów, które, jeśli nie są zagrane idealnie, zabrzmiałyby okropnie. Wymagało to dużo ćwiczeń i dyscypliny, żeby to zrobić dobrze. Wymagało też bardzo dużej liczby podejść. Ale w końcu daliśmy radę. I myślę, że technicznie ten utwór wymagał od nas więcej, niż poprzednie, pod względem precyzji, dokładności i czystości w grze. Teraz, po wielu wykonaniach, to mój ulubiony utwór. Czerpię dużo przyjemności z jego grania.
MM: Tak, zdecydowanie jest to jeden z najlepszych utworów w waszej karierze, patrząc na całą dyskografię. Do tego kiedy po raz pierwszy zobaczyłem teledysk, byłem naprawdę pod wrażeniem. Włożyliście w niego mnóstwo pracy. A jakie znaczenie dla zespołu ma koncepcja narracyjna przedstawiona na albumie „War of Being”?
JM: Ostatecznie opowiada ona historię wewnętrznego konfliktu, a także ich rozwiązywania wewnątrz siebie. Jest to jednak szersza koncepcja, opowiadana przez postacie Ex i El na tle zrujnowanej krainy w fikcyjnym miejscu zwanym Strangeland, gdzie muszą rozwiązać swoje problemy. Oczywiście, wiele z tych konfliktów jest przedstawionych w teledysku do utworu tytułowego, w walkach między postaciami w stylu samurajów fantasy. To ogólny zarys. Sama historia jest dużo głębsza, ale lepiej wyjaśniłby Ci to Amos, bo to on ma największą wiedzę na ten temat.
MM: Rozumiem, a czy były jakieś momenty podczas nagrywania albumu, które szczególnie zapadły ci w pamięć, pozytywnie lub też negatywnie?
JM: Był moment, w którym osobiście nie brałem udziału, ale uważam, że był bardzo istotny. To część „Legion”. Powstała podczas jednego z jam session sekcji rytmicznej – Amos i Jay improwizowali po wypiciu sporej ilości czerwonego wina. Wymyślili motyw przewodni, który stał się później fundamentalną częścią utworu. To była sesja na żywo, coś, czego wcześniej nie robiliśmy. Wcześniej nasze nagrania były bardziej zorganizowane i studyjne. Wyniki tego procesu były na tyle dobre, że otworzyły nam oczy na to, jak możemy pracować w przyszłości.
MM: A jak publiczność reaguje na nowe utwory podczas koncertów? I czy masz jakiś ulubiony, oprócz „War of Being”?
JM: Wszystko jest dobrze przyjmowane. „Legion” stał się szczególnie popularny i często wybierany jako ulubiony. Niedawno zaczęliśmy grać „Sacrifice”, którego nie graliśmy na wcześniejszej trasie. Graliśmy go na festiwalach tego lata i publiczność bardzo dobrze na niego reagowała. Wygląda na to, że całość albumu została dobrze przyjęta, z czego bardzo się cieszymy.
MM: Dla mnie najbardziej emocjonalnym momentem jest „The Grey”. Kiedy Dan śpiewa: „I've been living life in monochrome, I'm the grey upon the sea”. Przeszywa mnie ten fragment. A dla Ciebie, która część albumu jest najbardziej emocjonalna? Czy to „Legion”, „War of Being”, czy może jakiś inny?
JM: Myślę, że wszystkie mają w sobie coś emocjonalnego i wywołują różne uczucia. Ostatnio bardzo lubię grać „Sacrifice”. To potężny utwór. Zresztą, każdy z nich wywołuje inne emocje, ale wszystkie są pozytywne.
MM: Cały album, od pierwszej do ostatniej nuty, brzmi monumentalnie i czuć w nim ogromną pasję twórczą. Czy to było wynikiem pandemii, która zmusiła wszystkich do zwolnienia tempa życia, czy raczej chęć stworzenia czegoś nowego? W końcu mieliście dość długą przerwę między „Sonder” a „War of Being”?
JM: Myślę, że pandemia nie miała większego wpływu na nas jako zespół, ale dała nam więcej czasu na dopracowanie tego albumu, niż wcześniejszych. Nasz poprzedni album, „Sonder”, był tworzony w pośpiechu. Musieliśmy go ukończyć na czas, by zdążyć z nim na początek trasy koncertowej. Natomiast przy „War of Being” nie mieliśmy żadnego terminu. Album był gotowy, wtedy kiedy uznaliśmy, że został ukończony. Pandemia pomogła nam dać sobie ten czas, co miało ogromne znaczenie.
MM: Skoro mówimy o pandemii, chciałbym zapytać o fantastyczny koncert „Portals”. Jak ważną rolę odegrał Mike Malyan w tym projekcie, skoro Jay nie mógł być z wami w Milton Keynes z powodu pandemii? Co wniósł Mike do „Portals” i jakie są wasze relacje z Monuments?
JM: Z Monuments łączy nas długa historia. Acle grał kiedyś w zespole Fellsilent z Johnem Browne, więc znają się od lat. My również dobrze znamy się z chłopakami z Monuments. Mike to wspaniały gość. Znamy się chyba od 15 lat, od czasu, gdy dołączył do Monuments. Byliśmy wtedy dzieciakami, mieliśmy po 17 lat. Mike wniósł do projektu swoją wyjątkową zdolność adaptacji. Niewielu perkusistów potrafiłoby nauczyć się i zagrać dwugodzinny set w tak krótkim czasie. Jego umiejętności są niesamowite. Co ciekawe, wiele utworów Jaya ewoluowało z jego własnym stylem, a Mike bardziej trzymał się wersji studyjnych. Wprowadził nowe podejście, które nas wszystkich zainspirowało. Jego występ był fenomenalny i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Powiem więcej, Mike zasługiwał na jeszcze większe podziękowania niż te, które otrzymał.
MM: To było naprawdę niesamowite, jak on to zagrał. Wróćmy jeszcze do tematu trasy – kończycie ją w lutym, a potem jedziecie do USA na jej ostatnią część. Czytałem, że będziecie specjalnymi gośćmi Devina Townsenda, który nagrał znakomity album „PowerNerd”. Czy to Devin lub jego management zaproponowali wam tę trasę, czy może ktoś z was jest jego fanem i miał na to wpływ?
JM: Znamy Devina od dawna. Pierwszy raz spotkaliśmy się w 2010 roku, podczas trasy promującej EP „Concealing Fate”. To właśnie dzięki tej trasie powstała EP-ka. Potrzebowaliśmy czegoś, co moglibyśmy zabrać na trasę, bo mieliśmy tylko dema. Nie było czasu na nagranie całego albumu dlatego wydaliśmy „Concealing Fate” jako materiał na trasę. Od tego czasu znamy Devina i jego ekipę. Często prosimy o pomoc niektóre osoby z jego ekipy, np. od oświetlenia czy dźwięku. Jesteśmy z nimi mocno związani. Planując powrót do USA, rozważaliśmy kolejną trasę jako headlinerzy, ale ta okazja pojawiła się w idealnym momencie. Pasowało nam to, zarówno osobiście, jak i muzycznie. To także pewnego rodzaju rocznica, bo mija 15 lat od naszej pierwszej trasy w USA.
MM: Czy macie jakieś plany na później? Po tej trasie po USA – letnie festiwale w Europie, czy może studio i nowe nagrania?
JM: Planujemy może jeden czy dwa letnie festiwale. Skupimy się na pracy nad nowym materiałem. Nadszedł czas na jego tworzenie.
MM: Czy możemy spodziewać się czegoś nowego w 2026 roku, a może już jesienią 2025?
JM: Myślę, że realistycznie patrząc, będzie to 2026 rok. Mam nadzieję, że nie później.
MM: My, fani, nie możemy się doczekać nowej muzyki. Będzie ciężko przebić „War of Being”, bo to naprawdę świetny album.
JM: Dziękujemy za miłe słowa. Masz rację. To, co wydamy następne, musi być jeszcze lepsze. Nie możemy się cofać. Musimy zrobić wszystko, żeby to był jeszcze lepszy album.
MM: Muszę ci się przyznać, że to był mój pierwszy wywiad w życiu. To było dla mnie bardzo ważne doświadczenie. Na koniec chciałbym jeszcze raz zapytać o „Concealing Fate”. Czy to najważniejszy element waszej kariery, szczególnie na jej początku?
JM: Tak, myślę, że tak. Acle miał te pomysły, zanim jeszcze zaczęliśmy grać jako zespół. Pamiętam, że część 4 i 5 (“Perfection” i “Epiphany”) istniały już jako dema na MySpace. Kiedy dołączyłem do zespołu w 2006 roku, spędzaliśmy dużo czasu, ćwicząc też wczesne pomysły do części drugiej (“Deception”). „Concealing Fate” było bardzo ważne dla rozwoju TesseracT. Kiedy zostało wydane jako EP-ka, zrobiło spore wrażenie i pomogło nam zaistnieć. To bardzo ważny fragment naszej historii.
MM: A gdybyś mógł powiedzieć coś młodemu Jamesowi z czasów „Concealing Fate”, co by to było?
JM: Powiedziałbym mu, żeby więcej ćwiczył, nagrywał się, by szybciej się rozwijać. Może dałbym kilka rad dotyczących branży, ale to chyba nie jest coś, o czym powinienem mówić publicznie.
MM: James to było moje ostatnie pytanie. Bardzo Ci dziękuję za tę rozmowę. Miło było cię poznać. Do zobaczenia w Krakowie!
JM: Dziękuję za rozmowę i - mam nadzieję - do zobaczenia w Krakowie
Rozmawiał: Michał "Angelus" Majewski (Maj Music)
Zdjęcie: Michał "Angelus" Majewski