Śląska formacja Here On Earth powróciła w tym roku ze znakomitym, zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym, albumem “Nic nam się nie należy”. I to oczywiście on stał się głównym tematem naszej rozmowy z muzykami grupy: Krzysztofem Wróblem, Piotrem Kraskiem i Przemysławem Nowakowskim.
Mariusz Danielak: Cztery lata kazaliście czekać miłośnikom swoich dźwięków na nowy album. Skąd taka przerwa, wszak pandemia mocno uaktywniła wielu artystów pod tym względem, a wy ten materiał chyba skomponowaliście na przełomie 2021 i 2022 roku?
Krzysztof Wróbel: Kiedy wczesną jesienią 2019 roku wypuszczaliśmy singiel „K.A.T.E.”, nikt z nas nie przypuszczał, że kolejne utwory ukażą się po tak długiej przerwie. Od wydania „Thallium” minęły cztery lata, ale trzeba powiedzieć, że były one dalekie od normalności. Praktycznie cały 2020 rok i początek 2021 roku można potraktować jako nieustanną izolację. W naszym przypadku pandemia spowodowała problemy z regularnymi spotkaniami na próbach. Wcześniej utwory powstawały ze wspólnych jamów. Od 2020 roku nie mieliśmy możliwości w podobny sposób pracować nad materiałem. Wskoczyliśmy w tryb zdalny i każdy musiał dostosować się do nowej sytuacji. To wszystko wymagało czasu. Aby wesprzeć chłopaków w tworzeniu materiału, sam podsyłałem kompozycje, z których powstawały zarysy utworów. Głównie skupiałem się na podkładzie i wokalu, proponując melodie i układając właściwe zwrotki i refreny. Kiedy coś „zażarło”, Piotr dogrywał riffy i powoli posuwaliśmy się dalej. Kiedy w końcu spotkaliśmy się na próbach, zaczęliśmy ogrywać te pomysły. Część z nich możecie dziś usłyszeć na najnowszym albumie, a niektóre wypadły, bo nie pasowały do koncepcji tej płyty. To wszystko złożyło się na tak długą przerwę od wydania „Thallium”.
Nagraliście niesamowicie dojrzałą płytę. I to pod każdym względem. Zacznę od brzmienia, jest naprawdę soczyste, ciężkie, ale i selektywne i przestrzenne. To między innymi efekt waszej współpracy z Tomaszem ZED-em Zalewskim?
Piotr Krasek: Brzmienie płyty to w dużej mierze inspiracja brzmieniami różnych innych zespołów, których słuchaliśmy, kiedy powstawał materiał. Gitary i bas to jedno, ale rownież miałem mnóstwo frajdy przy kręceniu brzmień klawiszy i sampli, które pojawiają się na płycie. To zajęło całkiem sporo czasu i wiele się dzięki temu też nauczyłem. Natomiast nie da się ukryć, że Tomek (Zed) miał bardzo duży wpływ na ostateczne brzmienie tego materiału. Jak tylko dostaliśmy pierwszy kawałek („Drzewo i kwiat”), to wiedzieliśmy, że ta współpraca będzie w pewnym sensie magiczna. W mojej opinii - a myślę, że reszta zespołu podziela to zdanie - jest jednym z lepszych realizatorów tego typu i cięższej muzyki w Polsce.
A skąd decyzja, aby po raz pierwszy nagrać płytę w rodzimym języku? Zapowiadał to niejako wydany już w 2019 roku singiel K.A.T.E. Nie ukrywam, że podoba mi się ten ruch, ale nie myśleliście, że to jednak jakieś zamknięcie się na „zachodniego odbiorcę”?
Krzysztof Wróbel: Singiel „K.A.T.E.” został tak dobrze przyjęty, że musieliśmy mocno przemyśleć decyzję, w jakim języku zaśpiewam na nowym albumie. Oczywistym było, że słuchacze zagraniczni będą mieli problem z językiem polskim. Nie chcieliśmy też nagrać płyty dwujęzycznej, bo to mocno zaburzyłoby jej odbiór. Ostatecznie powiedziałem chłopakom, że chętnie zmierzę się z warstwą liryczną w rodzimym języku, tylko muszą dać mi czas na napisanie czegoś, co będzie dobre dla mnie i dla nich. Pewne pomysły chodziły mi już po głowie wcześniej. Uważam, że przekaz w języku polskim lepiej dociera do odbiorców w kraju. Widzimy to także na koncertach. Ludzie zapamiętują polski tekst. Śpiewają go z nami. Pozwala im to lepiej przeżywać naszą muzykę. Koledzy z zespołu dali mi wolną rękę, i - co ciekawe - nie mieli ani jednego zastrzeżenia do napisanych przeze mnie tekstów. Dało mi to mnóstwo satysfakcji.
To mocna płyta w warstwie lirycznej. Napisaliście zresztą w social mediach: Chcemy, aby stworzone przez nas kompozycje skłaniały do refleksji, zmuszały do myślenia i wzbudzały dyskusję. Zacznijmy od tego, czy album ma dla was pewną formę konceptu?
Krzysztof Wróbel: Dokładnie tak. Sztuka ma pobudzać umysły. Ma intrygować i wywoływać emocje. Nie chodzi nam o szokowanie, ale o to, by uzmysłowić osobom zainteresowanym pewne aspekty naszego życia, na które być może nie zwracają uwagi. Czasami niewiele potrzeba, by osoba spojrzała na pewne sprawy z innej perspektywy. Czy album ma formę konceptu? Nie sądzę, ponieważ nie myśleliśmy o nim w ten sposób. Album ma pewną myśl przewodnią, która wyrażona jest w tytule. Dla mnie płyty koncepcyjne mają trochę inny charakter. Za takie płyty uważam np.: „The Wall” Pink Floyd lub „Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory” Dream Theater. Nasz najnowszy album nie ma takiego charakteru i nie mieliśmy takiego założenia przy tworzeniu kompozycji.
Promujący płytę singiel “Drzewo i kwiat”, okraszony zresztą wymownym teledyskiem, jest głośnym wołaniem o stan naszej planety.
Krzysztof Wróbel: To bardziej nieciekawy obraz kondycji ludzkiej, a przez to obraz stanu naszej planety. Wybraliśmy ten utwór na singiel promujący najnowszą płytę, ponieważ tekst idealnie korespondował z tytułem: „Nic nam się nie należy”. Właśnie tak jest. Przez nasze egoistyczne zachowania, przez krótkowzroczność, przez wybujałe ego i fałszywą świadomość, że to homo sapiens jest tym, który panować będzie po wsze czasy, to my doprowadzimy do samozagłady gatunku. Planeta sobie poradzi. Ma przed sobą jeszcze kilka miliardów lat. A my gościmy na niej praktycznie od wczoraj w perspektywie czasu trwania Ziemi. I już zdążyliśmy jej zaszkodzić.
W “Godnych”, czy “Wdzięcznych” ostrej krytyce poddajecie duchowieństwo, instytucję Kościoła i religię. To musi zwracać uwagę w takim dość konserwatywnym społeczeństwie jak nasze.
Krzysztof Wróbel: Ci, którzy znają nasze dwie wcześniejsze płyty, wiedzą, że ta tematyka przewija się przez większość utworów. Prawdopodobnie z powodu obcego języka, wymowa gdzieś się zatracała. Jestem ateistą, który od wielu lat krytykuję religie oraz Kościół i uważam, że należy to robić w bardzo stanowczy sposób. Trzeba dotrzeć do osób, które mają duży problem, aby wyrwać się z okowów tej wyrachowanej indoktrynacji. Są też osoby, które świadomie zrezygnowały z uczestniczenia w religijnych obrzędach, ale w przypadku własnych dzieci - pod naporem otoczenia, rodziny - oddają swoje najbliższe i najukochańsze osoby w ręce księży. Dla własnego spokoju decydują się na chrzest dziecka i kolejne sakramenty. Trzeba to przerwać. Dość zabobonów. O tym są właśnie wspomniane przez Ciebie utwory. Na szczęście to konserwatywne społeczeństwo w coraz większym stopniu się laicyzuje. Z pewnością nie jest to jeszcze zasługa moich tekstów, ale samych duchownych, którzy swoimi wypowiedziami i zachowaniami najlepiej zniechęcają do siebie ludzi (śmiech).
W “Ultrakrepidarianizmie” piętnujecie tych, którzy mając niewiele do zaoferowania starają się zabłysnąć w sieci czy w szeroko rozumianych mediach.
Krzysztof Wróbel: Ten temat podjąłem już na naszym debiucie w utworze „Ghost TV”, ale od tamtego momentu sytuacja zmieniła się na gorsze. Pandemia COVID-19 spowodowała eskalację problemu. Byliśmy i jesteśmy świadkami, jak wiek rozumu cofa się do czasów wczesnych wieków średnich. To wręcz nie do pomyślenia, że naukowcy i lekarze mogą być szykanowani i oczerniani przez chęć niesienia pomocy. Przez to, że rozumieją globalny problem i zagrożenia. Rozumieją, bo poświęcili lata swojego życia na zgłębianie problemu. Tymczasem w niektórych mediach i w sieci królują celebryci i dyletanci. Trzeba się temu sprzeciwiać. Trzeba umieć wyszukiwać wiarygodne źródła i nie ulegać pokusie kierowania się prostymi i łatwymi rozwiązaniami, tłumaczeniami. Nauka nigdy nie była łatwa, a ludzie boją się czegoś, czego nie potrafią zrozumieć.
Niezwykle przejmujący jest “Trzeba odejść”. Co było inspiracją do jego powstania?
Krzysztof Wróbel: Inspiracją była nieuchronność śmierci. Nie ma tu jakiejś konkretnej sytuacji. To po prostu świadomość końca mojej egzystencji i każdego innego na naszej planecie. Podmiot liryczny opisuje swoją sytuację pogodzony ze swoim stanem i wie, że to ostatnie chwile, ponieważ trzeba mu będzie odejść. I w tych ostatnich chwilach opisuje swoje emocje oraz stara się uspokoić bliskich. W moim prywatnym życiu wcześnie zdałem sobie sprawę z tego, że życie to tylko mgnienie oka i trzeba je umieć doceniać, bo nie będzie możliwości powrotu. Nie ma też możliwości na życie po życiu, jak okłamują nas religie. Trzeba dbać o relacje z najbliższymi i najważniejszymi osobami, nie zaniedbywać ich i troszczyć się o wspólne dobro, bo czas ucieka bardzo szybko.
W “Liście” gościnnie zaśpiewała Weronika Skalska z Funkylogic. Skąd pomysł na taką współpracę?
Piotr Krasek: O tym, żeby na płycie pojawił się kobiecy głos, rozmawialiśmy już przy tworzeniu pierwszych utworów, ale nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, czy gdzieś będzie pasował. Później pojawił się tekst do „Listu”, który dla mnie był swego rodzaju opowieścią o parze, darzącej się bardzo głębokim uczuciem, a jedyne pytanie bez odpowiedzi w tym związku to: co z ich miłością kiedy będzie kończył się świat? Dlatego tutaj pasowała nam koncepcja kobiecego wokalu. Wybór padł na Weronikę, ponieważ kiedyś miałem okazję usłyszeć ją na żywo i zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Mimo że nie znaliśmy się wcześniej, zaprosiłem ją do projektu i po tym jak nagrała próbkę w domu, nie mieliśmy wątpliwości, że to jest to.
Dla mnie siłą tego albumu są znakomite melodie oraz zgrabne połączenie ciężaru z delikatnością? Czy były jakieś założenia, że tak to ma wyglądać, czy to raczej efekt pewnego naturalnego procesu tworzenia?
Piotr Krasek: To poniekąd też wynik naszych różnych inspiracji, które nie tylko sprowadzają się do muzyki z tego i pokrewnych gatunków. Od początku chcieliśmy, żeby riffy były cięższe, ale zarazem bardziej selektywne niż to było na „Thallium” czy „In Ellipsis”. Z drugiej strony melodie i delikatne przestrzenne klawisze to jest coś, co zawsze robiło nam ciary i towarzyszyło nam od początku istnienia zespołu. Dużo inspiracji w moim przypadku to też muzyka filmowa, muzyka z gier komputerowych, która właśnie daje takie połączenie przestrzeni i tej delikatności, w której lubię się zanurzać i myślę, że można to wyczuć np. w „Dopóki jeszcze” czy „Obłoku Oorta”.
Za wami pierwsze koncerty promujące płytę. Gdzie możemy się was spodziewać w najbliższym czasie i czy jest szansa na choćby krótką trasę?
Przemysław Nowakowski: Pierwsze dwa premierowe koncerty w Bielsku-Białej oraz Czeladzi podsyciły nasz apetyt na występy, dlatego chcielibyśmy jesienią zorganizować koncerty w kilku miastach, które mamy na oku już od dłuższego czasu. Póki co najbliższa okazja do usłyszenia nas na żywo będzie we Wrocławiu, 7 października podczas PROGolucji Październikowej.
Foto: Grzegorz Adamek