ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

wywiady

23.10.2024

W dobie natychmiastowych gratyfikacji – wywiad z Maciejem Karbowskim

W dobie natychmiastowych gratyfikacji – wywiad z Maciejem Karbowskim

Już 8 listopada, po pięciu latach przerwy, powrócą z nowym, szóstym albumem. I głównie o nim, ale też o sporcie, filmowaniu, oryginalnym merczu, czy nadchodzącej trasie, porozmawiałem z Maciejem Karbowskim, muzykiem naszej ikony instrumentalnego rocka, formacji Tides From Nebula…

Mariusz Danielak: Zacznę niezbyt muzycznie, powiedzmy - na rozgrzewkę. Wiem, że uwielbiasz grać w piłkę, nie ukrywałeś tego swego czasu w socialach. Wrzuciłeś nawet kiedyś pytanie w stylu, „kto dziś ma ochotę na pogranie?”. Pamiętam, że pomyślałem wówczas: kurczę, gdybym mieszkał w Warszawie wpadłbym sobie poharatać w gałę z szefem Tidesów! W dalszym ciągu masz czas na umawianie się na takie kumpelskie meczyki? A jeśli tak, czym jest dla ciebie – jako aktywnego muzyka i producenta - taka aktywność fizyczna?

Maciej Karbowski: Przede wszystkim nie zgodzę się z jedną rzeczą – nie szefa Tidesów. Zespół nie ma szefa, jestem managerem, ale w grupie jest pełna demokracja, która się sprawdza. Może to nie jest zbyt częsty przypadek, ale u nas jest to bardzo naturalne i działa. Co do piłki – to tak! Mamy nawet taką drużynę ze znajomymi, nazywa się Santiago Remberteu i gramy sobie bardzo regularnie od 2019 roku. Zaczęło się to tak naprawdę chyba z rok wcześniej, kiedy ze znajomymi, naprawdę niezobowiązująco, grywaliśmy w piłkę, a teraz już systematycznie, raz, albo dwa razy w tygodniu. Przed trasami jednak staram się odpuszczać, bo nie chcę mieć żadnej kontuzji. Poza tym, odmawiam grania na bramce, gdyż nie chcę uszkodzić rąk. Sport jest dla mnie ważny. Nic tak nie oczyszcza głowy i nie sprawia, że jest się tu i teraz, jak aktywność fizyczna. Oprócz tego staram się, co jakiś czas, biegać. Miałem kiedyś takie dwa lata regularnego biegania, trochę jeżdżę na rowerze, ale to w piłce jestem mega konsekwentny, to znaczy od 5-6 lat, 2-3 razy w tygodniu gram i nie ma przebacz!

MD: Pytałem o ten czas, bo przecież oprócz zespołu, zaangażowania w Nebula Studio i pewnie tysiąca innych rzeczy, intensywnie poszedłeś w realizację przefajnych filmów na kanale YouTube dotykających muzycznej branży, zarówno od strony technicznej, jak i czysto życiowo – finansowej. Dlaczego zdecydowałeś się na tę formę?

MK: Jej początek był w 2020 roku, więc jak domyślasz się, przyczyną była pandemia. Wówczas można było znaleźć więcej czasu, który dla osób kreatywnych był czasem pojawiania się ciekawych pomysłów. Dziękuję ci za to, że uważasz te filmy za fajne. Dosyć szybko, od takich siermiężnych produkcji, doszedłem do takiej sytuacji, że po prostu da się je oglądać. Eksperymentuję z formą i generalnie lubię filmować. Ostatnio nawet zabrałem się za kręcenie teledysku dla Tides From Nebula, który już można obejrzeć. Forma wideo mnie jara, bardzo cieszy i satysfakcjonuje (teledysk do kompozycji Rhino prezentujemy poniżej).

MD: Okej, do brzegu, wszak głównym tematem naszej rozmowy jest wasz szósty album, który światło dziennie ujrzy już 8 listopada i którego – dzięki twojej uprzejmości – jest mi dane słuchać od paru tygodni? Pytanie banalne, ale paść musi! Dlaczego aż pięć lat przerwy?! Powiedziałeś na swoim kanale, że to płyta „najeżona przeciwnościami losu”. Wiem, że i waszą karierę dotknęła pandemia. Ale czy tylko?

MK: W moje i nasze sprawy prywatne nie będę wnikał, natomiast faktycznie było sporo zawirowań w tej prywatnej sferze. Ta ilość zmian nie ułatwiała skupienia się przy nowym albumie. Poza tym, dopadł nas najzwyczajniej w świecie taki „twórczy blok”. To przecież jest już nasza płyta numer sześć. Kilka elementów się zatem nałożyło, jednak w pewnym momencie coś się odblokowało i materiał zaczął powstawać dużo szybciej, pojawiło się znacznie więcej ekscytacji. Ta płyta to jest przejście przez takie błoto, gruz i łzy i myślę, że to na niej słychać. Liczę jednak, że na kolejną płytę nie trzeba będzie czekać pięciu lat, tylko będzie to kilka lat mniej.

MD: Ponoć, gdybym zapytał ciebie z 8 – 10 miesięcy temu: „jak tam nowa płyta, cóż tam macie?” – odpowiedziałbyś, że… nic! Co było takim bodźcem do wyświechtanego „ruszenia tyłka”?

MK: My jesteśmy takim zespołem, który generalnie lubi deadline’y. Jak planujemy czas, to nie robimy tego na miesiąc, czy dwa miesiące do przodu, tylko wiemy, co będziemy robić na przykład w roku 2025. Zatem lubimy sobie ten kalendarz zaplanować i uzupełnić. Przyznam, że rok temu osobą, która nas mocno „kopnęła w tyłek” był nasz dźwiękowiec, Andrzej Dziadek, który stwierdził: słuchajcie panowie, za rok będzie pięć lat (a myśmy wtedy nawet nie planowali wydania płyty w 2024!) i to są jakieś żarty! Wy musicie tę płytę wydać! No i dotarło do nas, że nie jesteśmy Toolem, nie możemy tyle lat funkcjonować bez płyty. Zatem wzięliśmy się w garść. Zaczęliśmy pracować z myślą o tym, że materiał musimy skończyć w 2024 roku. No i zrobiliśmy to, bo takie deadline’y na nas bardzo pozytywnie działają. I tym razem też tak było.

MD: To jeszcze jedno pytanie, którego nie mogę pominąć. Bo poza debiutem, pozostałe albumy zostały wydane przez Mystic Production i mimo tego, że mieliście propozycje od wydawców, także z zagranicy, zdecydowaliście się ten nowy album wydać niezależnie. Co legło u podstaw takiej decyzji?

MK: Powiem tak: w sytuacji, w której jesteśmy, czyli – wydaje mi się – mamy taką stałą, wierną publiczność i do tego jesteśmy ogarnięci biznesowo, wytwórnia nie jest nam tak do końca potrzebna. Oczywiście, gdyby to była wytwórnia, która chciałaby wpompować w nas duże pieniądze i miałaby na nas pomysł, jak to ugryźć… Wiesz, my jesteśmy dosyć dziwacznym zespołem, grupą instrumentalną, przy której standardowe metody marketingu średnio działają. Zatem, w przypadku takiej wytwórni, może byśmy pomyśleli. Natomiast taki standardowy deal z wytwórnią nie bardzo nas satysfakcjonował. I już teraz widzimy, gdy jesteśmy w przededniu wydania płyty, że robimy dużo więcej, niż wcześniej jakakolwiek wytwórnia robiła dla nas. Wiemy, że możemy i jesteśmy przekonani, że zrobiliśmy bardzo dużo, także za granicą, ponieważ posługujemy się agencją PR, która robi nam promocję właśnie tam. Ponadto dysponowaliśmy własnym budżetem, odkładaliśmy pieniądze przez ostatnich kilka lat, gdyż braliśmy pod uwagę to, że będziemy się sami wydawać. Jednym słowem: działamy! Ale czy to będzie skuteczne? Powiem ci za pół roku, jakie będą wyniki koncertowe i sprzedażowe. Wtedy zobaczymy, czy popełniliśmy błąd.

MD: Jak to jest w związku z tym działać – z perspektywy zespołu, który już jednak ma ponad 15 lat – w formule DIY?

MK: Jest super! Jesteśmy podekscytowani, choć jest bardzo dużo pracy. Ale też mamy poczucie i taką świadomość, że jak czegoś sami nie zrobimy, to nikt tego za nas nie zrobi. W związku z tym pada dużo więcej pomysłów, nie liczymy na nikogo. Wiemy, że każdy pomysł można wrzucić na tapet i sobie go przemyśleć a także sprawdzić, czy ma szansę na powodzenie.

MD: To teraz zdradź, czym są te „natychmiastowe nagrody”? Czy to faktycznie podziękowanie dla  fanów, którzy są z Wami, jak napisaliście w swoich socialach? I od razu dopytam, czy album można nazwać swoistym konceptem?

MK: Nie, album nie jest konceptem, natomiast Instant Rewards to jest takie bardziej cyniczne podejście do tego zwrotu. Generalnie uważam, że żyjemy w dobie natychmiastowych gratyfikacji, które nas uzależniają, które sprawiają, że nie potrafimy być tu i teraz, żyć w danym momencie. I tak naprawdę wszystko sprowadza się do tego, że jako społeczeństwo jesteśmy mniej szczęśliwi, niż byliśmy przed erą social mediów i smartfonów. Osobiście uważam, że jesteśmy w przededniu jakiejś dużej zmiany, albo pójdziemy w stronę dystopii. Technologia, która się rozwija w masakrycznym tempie - włączając w to AI i produkty typu smart glasses - sprawia, że technologie z cyber punkowych filmów sprzed kilku lat są już tak naprawdę dostępne. Ja już sobie wyobrażam do czego one mogą służyć i nie będą to rzeczy, które pomogą nam być w życiu szczęśliwym.

MD: Słuchając Instant Rewards mogę powiedzieć jedno. Z pewnością udało wam się zachować idealny balans między poszukiwaniem odmienności a zachowaniem swojego DNA. Jedno i drugie jest. A dla mnie najlepiej oddaje to fakt, że to płyta, na której fani mocnych gitarowych brzmień znajdą tu mnóstwo ciężaru… a ci, którzy szukają spokoju i subtelności, też się na nie natkną! Choćby przez klawisze, elektronikę, która brzmi tu po prostu jakoś inaczej…

MK: Dziękuję. My jesteśmy bardzo zadowoleni z tej płyty. Gdybyśmy nie byli zadowoleni, to byśmy jej nie wydawali. Stąd te pięć lat, przez które szukaliśmy pomysłu na ten album. Wydaje mi się, że na tej płycie, oprócz dojrzałości, udało się uzyskać taką surowość. Bo poprzedni album, From Voodoo To Zen, był bardzo dobrze wyprodukowany i miał taki sznyt hi-fi, a ta nowa płyta jest taka bardziej rough around the edges, ostra na brzegach. Staraliśmy nawet faktycznie tę elektronikę brudzić. Jednocześnie nie jesteśmy w stanie pozbyć się tej świadomości, że mamy tak naprawdę 15 lat doświadczenia w tworzeniu płyt i chyba potrafimy to robić, więc produkcyjnie też mi się wydaje, że to album na fajnym poziomie.

MD: Podoba mi się to, że w dalszym ciągu stawiacie na zapamiętywalne, ujmujące, melodyczne tematy, trochę klimatyczne i nostalgiczne. Czy dobra melodia jest zawsze dla Was punktem wyjścia?

MK: Nie, nie zawsze. Czasami zaczynamy od riffu, czasami od jakiegoś patternu na klawiszach, czasami od beatu. Powiem wręcz, że melodia jest często na końcu, co jest utrudnieniem i „wrzodem na d…pie”, ale tak to w praktyce u nas wygląda.

MD: W The Great Survey, szczególnie gitarowa forma, przywołuje mi karmazynowe klimaty. Ciekawy jestem, czy masz czas inspirować się takimi dinozaurami jak King Crimson? Bo nawet, gdy utwór gitarowo narasta, ja ich słyszę. A może to jednak przypadek?

MK: Wiesz co, ja nigdy nie byłem wielkim słuchaczem King Crimson, tutaj w The Great Survey ja bym doszukiwał się bardziej inspiracji moim ulubionym zespołem – Oceansize. Koniecznie sprawdź i wy koniecznie sprawdźcie drodzy czytelnicy. Polecam ten zespół!

MD: Oj, fantastyczna grupa, którą miałem okazję oglądać na żywo w Łodzi, prawie 20 lat temu, gdy grali przed Porcupine Tree. Zatem dołączam się do polecajki! No to jeszcze powiedz mi… jaka jest „najsłodsza droga do śmierci”, która kończy tę płytę?

MK: (tu muzyk przez dobrych kilkanaście sekund milczał) Wydaje mi się, że ta droga jest najtrudniejszą drogą do śmierci. W momencie, gdy umierasz, patrzysz wstecz na ostatnie 70, 80, czy 90 lat życia i wiesz, że zrobiłeś wszystko, żeby to życie przeżyć w pełni, a nie tylko je jakoś przewegetować, przebrnąć. Można na to życie spojrzeć wstecz i mieć poczucie, że się przez nie płynęło trochę mimowolnie, trochę nieświadomie. Ale można też mieć przekonanie, że się wycisnęło z tego życia najwięcej, jak się dało. I to byłaby najsłodsza śmierć dla mnie, jeżeli spojrzałbym wstecz i wiedziałbym, że dużo udało mi się zrobić. I to niekoniecznie w sensie materialnym, tylko z poczucia, że żyłem tak jak chciałem i czułem to, co chciałem czuć.

MD: Niektóre instrumentalne zespoły robią skok w bok i jeden utwór na płycie nagrywają z wokalistą. Choćby niemieckie Long Distance Calling. Widzisz na Instant Rewards jakiś utwór, który mógłby taką piosenką z wokalem się stać?

MK: Nie, nie widzę. Generalnie ten myk, z takim zapraszaniem wokalistów, nie podoba mi się. Burzy mi tożsamość zespołu. Dla mnie brak wokalu w niektórych kapelach jest też integralną składową danego zespołu i nawet w przypadku jednej z moich ulubionych kapel, Caspian – oni zrobili kiedyś taki wałek – mam poczucie, że słucham jakiejś innej kapeli, choć numer jest fajny.

MD: A twoim zdaniem, trudniej napisać dobrą piosenkę ze zwrotkami i refrenami, czy wielowątkowy utwór instrumentalny?

MK: Podejrzewam, że dobrą piosenkę, ze zwrotkami i refrenami, byłoby łatwiej napisać, natomiast bardzo dobrą, bądź wybitną lub genialną piosenkę, byłoby zdecydowanie trudniej. Bo takie numery popowe, w rozumieniu catchy, nie jest łatwo pisać i naprawdę szanuję ludzi, którzy robią takie rzeczy seryjnie. Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, ale na pewno wielowątkowy utwór instrumentalny, jeżeli zrobiło się już 5 płyt, nie jest łatwym zadaniem. Bo mamy jedną wadę jako zespół: nie lubimy się powtarzać i staramy się wymagać od siebie jak najwięcej. A w domenie instrumentalnej jest to dosyć wymagające.

MD: Od lat zachwyca mnie niebanalne wzornictwo na waszym merczu - koszulkach, bluzach. Także i tym razem uderzacie z kapitalnym, oryginalnym projektem, który - przyznam się nieskromnie - też już zdążyłem sobie zamówić. Opowiedz trochę o tym, jak to wszystko powstaje?

MK: Bardzo fajnie! Mam nadzieję, że będzie się dobrze nosić. Jak powstaje? Mamy jakiś pomysł, w jakim kierunku chcemy iść, co chcemy mieć, jakiś symbol lub przedmiot na koszulce. Mamy też takiego artystę z Filipin, który od wielu lat tworzy dla nas projekty. Teraz też tworzymy nowy projekt z nosorożcem, który będzie dostępny na trasie. Kierujemy się tym, żeby to było wpisane w naszą estetykę. Mamy już jakiś styl tego merczu wypracowany przez lata i jeśli chodzi o podejście, to inspiruję się trochę Behemothem, który zawsze bardzo poważnie traktował swój mercz i zawsze chciał, żeby był jak najwyższej klasy. To również dotyczy naszych wydawnictw płytowych. Chcemy, żeby to nie były zwykłe digipacki, tylko staramy się to robić w formie książeczek, jakichś grubych wydawnictw, które od pierwszego kontaktu wykrzykują: „jakość!”

MD: To pewnie zainteresuje waszych fanów patrzących sentymentalnie w przeszłość. Choć już bardzo długo nie ma z wami Adama Waleszyńskiego i wiem, że to stary temat, to jednak – mam wrażenie – gdy patrzę na jakieś filmiki i zdjęcia, że cały czas gdzieś przy zespole jest. W dalszym ciągu tworzycie Tidesową paczkę? Czy on dzieli się swoimi uwagami na temat waszej nowej muzyki?

MK: Tak, jesteśmy przyjaciółmi! W ogóle nic się nie zmieniło, nasze relacje są bardzo przyjacielskie. Adam pojawił się ostatnio nawet, jako statysta, w nowym teledysku do Rhino. Czy dzieli się uwagami na temat naszej nowej muzyki? Sporadycznie, ale my raczej staramy się nie patrzeć na to, co ludzie spoza zespołu mówią nam na temat muzyki. Czy to są nasze dziewczyny, żony, czy bliska rodzina… absolutnie nikogo nie dopuszczamy do procesu jej tworzenia. Może mamy trochę takie podejście jak Kraftwerk? Muzycy zespołu przy jednej płycie wyłączyli zupełnie telefony i nie chcieli być bombardowani w jakikolwiek sposób jakimiś dźwiękami, poza tymi, które będą tworzyć.

MD: Powiedz mi, czy po tylu latach czujecie się jeszcze częścią sceny post rocka? Czy niezmiennie denerwuje cię to szufladkowanie? A może, na przykład, znalazłeś ostatnio coś ożywczego na tej scenie?

MK: Nie, mnie to nie denerwuje. Natomiast nie czujemy się częścią tego. Wydaje mi się, że to jest trochę, jak z grunge’m. Kilka zespołów, które były największymi przedstawicielami tego stylu, nie miało ze sobą dużo wspólnego, oprócz tego, że byli ze Seattle i grali rock’and’rolla. Nas, z innymi zespołami, które są wrzucane do postrockowej szufladki, łączy oczywiście wiele rzeczy, natomiast jak ja sobie pomyślę o zespole God Is An Astronaut, a potem o Russian Circles i na przykład 65daysofstatic, to te grupy muzycznie nie mają wiele wspólnego. Jeden momentami gra prawie black metal, a inny breakbeatową elektronikę. Zatem oprócz tego, że są instrumentalne, muzycznie są odległe od siebie. Czy to zatem można nazwać jedną sceną? Sceną pewnie tak, natomiast muzycznie jest to bardzo rozległy obszar.

MD: Dokładnie 10 lat temu ukazała się płyta WEBS grupy Moonglass z tobą i Tomkiem Stołowskim na pokładzie. Myślisz o jakiejś artystycznej odskoczni od Tides From Nebula? A może ją masz, a ja nic nie wiem?

MK: Nie! Muzycznie absolutnie nie! Nie myślę o innych projektach, bo po prostu cierpię na mocny niedoczas. Taką moją odskocznią do kreatywnego wyżywania się jest filmowanie, bardzo mocno zresztą zagospodarowane i nie chcę się po raz kolejny przepalić w kwestii muzycznej. Zatem podziękuję! Tides From Nebula mi absolutnie wystarcza i daje dostatecznie dużo możliwości kreatywnego działania.

MD: W listopadzie rusza wasza polska trasa promująca album. Rozumiem, że w przyszłym roku jej europejska odsłona? Na co mogą liczyć ci, którzy przybędą na wasze koncerty?

MK: Na pewno będzie mocno odświeżony set, nie tylko będą numery z nowej płyty, ale będą też perełki, które dawno nie były grane. Oprócz tego, dodatkowo, nowa produkcja świetlno-wizualna, zatem będziemy się bawić. Jesteśmy w trakcie przygotowywania tego wszystkiego z naszym świetlikiem i naszą ekipą dźwiękową. Jestem pewien, że będą to najbardziej wizualnie efektowne i najlepiej brzmiące koncerty Tides From Nebula! Serdecznie was wszystkich zapraszam, startujemy już 14 listopada!

Rozmawiał: Mariusz Danielak
Źródło zdjęcia: Tides From Nebula

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.