ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Barbieri, Richard ─ Things Buried w serwisie ArtRock.pl

Barbieri, Richard — Things Buried

 
wydawnictwo: Intact Records 2004
 
1. Nevada [5:08]
2. Fear and Trembling [5:40]
3. Light on Glass [6:33]
4. Drops of Mercury [7:39]
5. Flaw [4:59]
6. Meditation Time [6:54]
7. Red Square [7:52]
8. Path Not Taken [6:29]
 
Całkowity czas: 51:21
skład:
Richard Barbieri - Synthesisers, Keyboards and Electronic Percussion; Guests: Andy Gangadeen - Acoustic and Electroinc Drums (tracks 2,3,5+6); Percy Jones - Fretless Bass (tracks 3,5,7+8).
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 5, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
20.02.2005
(Recenzent)

Barbieri, Richard — Things Buried



Dlaczego jeden z najbardziej doświadczonych klawiszowców na świecie tak długo czekał na wydanie solowego albumu? Przecież Japan, pierwsza grupa Barbieriego, powstała trzydzieści lat temu! Trudno zliczyć, na ilu płytach i koncertach Richard później się pojawił. Czemu artysta tak długo wstrzymywał się z tą przecież nieuniknioną decyzją? Brak wiary we własne siły?

Ano, z jednej strony uważał (i najwyraźniej nadal uważa), że tworzenie muzyki w pojedynkę to żadna zabawa, a wręcz wpędzanie się w swego rodzaju samotność. Poza tym obawiał się braku dystansu do własnych tworów, świeżego spojrzenia, jakie zapewniają współpracownicy. Dlatego na "solowym" Things Buried pojawiają się goście. Znany m.in. z Massive Attack (skojarzenia są!) Andy Gangadeen zasiadł za bębnami i zajął się obsługą automatu perkusyjnego. Z kolei Percy Jones, którego Barbieri poznał ponad dwadzieścia lat temu, a podziwia od dziecka - zachwycał się jego płytami nagranymi z Brianem Eno, kojarzony jest dziś głównie z Brand X. Jedno z marzeń Richarda spełniło się i w kilku kompozycjach usłyszeć możemy bezprogowy bas Jonesa, który, notabene, był mistrzem również dla Micka Karna - kolegi Barbieriego z Japan, Rain Tree Crow i tria Jansen/Barbieri/Karn.

Czy Things Buried to techno, którego porządny art-rockowiec nie powinien się tykać? - Cóż, jeśli takie Voyage 34 (przykład wybrany tendencyjnie, nie ma wiele wspólnego z opisywanym wydawnictwem) określimy tym mianem, to jak najbardziej - kilka utworów z tej tu płytki można uznać za łagodne, wielopłaszczyznowe techno. Czasem jest nawet bardzo dynamicznie - i te właśnie, bardzo konkretne i kołyszące kawałki (ze wspaniałym "Light on Glass" na czele) robią największe wrażenie. Dominują tu jednak nieopisanie przestrzenne, powoli rozwijające się kompozycje. Niekiedy mocno transowe, z przyciężkawą trip-hopową perkusją. Najczęściej jednak spotykamy, wypełnione luźnymi tematami, fragmenty ambientowe, z rozlanymi na mikserskim stole elektronicznymi plamami dźwiękowymi. Zawsze melodyjnymi, wręcz wpadającymi w ucho - ale to efekt wszechobecnych repetycji. A w przypadku utworów szybszych, konstruowania ich na zasadzie "kanapki".

Czy Things Buried kojarzy się z dorobkiem JBK? - Otóż, może poza kilkoma spokojniejszymi fragmentami ("Flaw", "Medication Time"), nieszczególnie. A jeśli już, to chodzi tu o określone barwy dźwiękowe, wyjątkowo przez Richarda lubiane. Przede wszystkim album brzmi chłodniej niż twórczość tria. Taki też, lekko odhumanizowany, tworzy nastrój. Płynie jakby innym strumieniem - poza aktualnymi stylami i tendencjami. Mimo ryzykownej decyzji, by ograniczyć się niemal wyłącznie do syntezatorów wirtualnych (przy rezygnacji z analogów - specjalności Barbieriego), album nie wydaje się być specjalnie nowoczesny, odkrywczy. Ale też nie przestarzały - gdy w świecie elektroniki nierzadko co dopiero wydane płyty wydają sie już nieaktualne. Nic dziwnego, że brak tu naśladownictwa czy podąrzania za jakąś modą, skoro Richard ostatnimi czasy niewiele elektroniki słuchał. A przy nagrywaniu debiutu towarzyszyły mu rzeczy w rodzaju Gentle Giant. Ostatecznie przyznaje się do lekkiej inspiracji Aphex Twinem, ale to raczej taka uniwersalna i zawsze słuszna odpowiedź-wytrych niejednego artysty zajmującego się elektroniką.

Dlaczego Things Buried jest tak zróżnicowana (przypomnę - od wysublimowanego, oszczędnego ambientu aż po niemal-techno)? - Cóż, Barbieri lubi tak wiele gatunków i chciał przy tej pierwszej samodzielnej próbie dotknąć tylu stylów, że nie potrafił się ograniczyć i stworzyć płytę mniej zróżnicowaną, za to bardziej spójną (nic się nie stało, Richard!). Ale obiecał, że przy następnej okazji, bo taka na pewno nadejdzie, postara się skupić na węższym wycinku palety swych zainteresowań i kompozytorskich ambicji.

Co Things Buried ma wspólnego z Marillion? - Kiedy Richard skomponował już większość materiału, potrzebował wejść do studia, między innymi po to, by nagrać partie obu zaproszonych gości. Niestety, nie było go stać na wynajem i znalazł się w ślepej uliczce, z której wyratowali go panowie z Marillion, finansując studio i opłacając dźwiękowców. Hogarth, którego Barbieri doskonale zna z H Bandu, miał zresztą zaśpiewać w jednym z utworów. Richard uznał jednak, że prace nad albumem są już zbyt zaawansowane. Postanowił nie zmieniać pierwotnej koncepcji, zakładającej, że krążek będzie wyłącznie instrumentalny.

Czy i jakie Things Buried ma wady? - Trudno tu mówić o "wadach", w końcu kunsztu i dojrzałości muzycznej Barbieriemu odmówić nie można. Wydaje się, że wszystko co na płycie słyszymy było od początku do końca zamierzone i przemyślane. Dyplomatycznie zapytajmy więc o "słabych stronach". Chyba główną z nich jest ryzyko zmęczenia materiału. Wszechobecne repetycje zapewniają przyjemny odbiór od samego początku, po jakimś czasie mogą wszakże wydać się zbyt oczywiste i schematyczne. Nie grzeszy też płyta nadmiarem uczuć. Próżno szukać tu, ukrytych gdzieś pośród elektronicznych tekstur, emocji, którymi artysta chciałby się podzielić. To raczej niezwykle umiejętnie skonstruowany (albo dosadniej: "zaprogramowany") miszmasz dźwiękowy. W znacznej mierze muzyka tła - i to byłby zarzut ostatni. W gruncie rzeczy niezbyt zasadny, bo czyż muzyka towarzysząca - czytaniu, rozmyślaniu czy spotkaniu grupki znajomych - nie jest już muzyką godną uwagi? Szczególnie, gdy sprawia tyle przyjemności.



 

Większość odpowiedzi na "pytania" pochodzi bądź z rozmowy własnej, bądź też z wywiadu udzielonego jeżozwierzowemu fanzine'owi "Carbon Nation".
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.