A teraz coś z zupełnie innej beczki: szalona mieszanka rockowej energii, nośnych riffów, mocnego i brudnego brzmienia oraz… świetnych melodii!! Death From Above 1979 to dwóch Kanadyjczyków, którzy postanowili w banalnie prosty sposób pomieszać ze sobą ciężkie (czyt. metalowe) brzmienie z taneczno-melodyczną aurą. I choć od jakiegoś czasu estetyka tzw. disco-punka zdaje się święcić swe największe triumfy, to efekt jaki osiągnęli Sebastien Grainger i Jesse F. Keeler zdecydowanie nie daje się łatwo wepchnąc w sztywne ramy gatunku. I choćby dlatego warto zatrzymać się przy „You’re a Woman, I’m a Machine” na dłużej…
Można wręcz rzec, że jeśli Ruins wyznaczają granice kreatywnego wykorzystania sekcji rytmicznej w dziedzinie rockowej awangardy, Death From Above 1979 robią to samo w rozrywkowej odmianie tej muzyki. Generalnie, choć zespół nic przełomowego ze sobą nie wnosi, to mieszanka przez nich serwowana należy niewątpliwie do tych bardziej ekscentrycznych. Znaleźć tu bowiem można niemal klasyczne motorheadowo-zeppelinowe riffy zaaranżowane na dudniący, „brudny” i hałaśliwy bass; proste punkowe rytmy perkusji; wokalistę o wręcz nowo-romantycznej ekspresji (choć wrzasnąć też potrafi); wreszcie kraftwerkowo-robotyczny trans oraz niemal taneczny potencjał, podkreślany przez oszczędnie wykorzystywane syntezatory. I to wszystko w zaledwie nieco ponad pół godziny przy minimalnym, acz rozsądnym wykorzystaniu dostępnych środków, czyli: dynamicznie, prosto i do przodu bez niepotrzebnego rozglądania się na boki, zbędnych ozdobników i ciągnących się w nieskończoność utworów. Ten album to po prostu łyk czystej muzycznej adrenaliny, natchnionej zdrową taneczną energią – w kategorii rozrywkowej, to prawdziwy majstersztyk i miód na uszy. Oby więcej takich krążków!!