Redakcja Artrock.pl otrzymała płytę formacji Alter Ego Poezje Wybrane. Pomyślałem sobie - ciekawe w jakim kierunku zmierza serwis ? Nie dość, że dyskutujemy zawzięcie o kierunkach i granicach prog- art- jazz- czy też innego rocka, to jeszcze dostajemy do recenzji poezje. Niedługo zaczną się nam owe granice poszerzać, aż w końcu nie starczy miejsca na serwerze.
Na szczęście tytuł jest tylko tytułem i jednak nie jest to płyta z poezją śpiewaną (przynajmniej nie do końca). Zespół promuje swój trzeci już krążek wydany w październiku ubiegłego roku. Poprzednie ukazały się odpowiednio rok (Live 08 11 2003) i dwa lata wcześniej (Żywioły). Płyta została zmiksowana i zrealizowana przez gościa zespołu Michała Szpotakowskiego w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Sam zespół powstał podczas warsztatów muzycznych Blues nad Bobrem w Bolesławcu w 2001 r. (do których mam ogromny sentyment). Jak podaje zespół, miała to być odskocznia od metalowego grania, a szybko przerodziła się w stały i poważny związek. Na początku muzycy grali wyłącznie utwory instrumentalne do czasu, gdy basista postanowił zająć się śpiewem.
Już od pierwszych dźwięków płyty wiemy, że nie jest to poezja śpiewana, ani inne podobne klimaty. Zespół dobrze zrobił, wysyłając do nas tę płytę. Jest ona, krótko mówiąc, bardzo dobra i niezmiernie interesująca. Rozpoczynający ją utwór Przyjście to mieszanka rocka, jazzu, ambientu, psychodeli i muzyki eksperymentalnej. Kojarzy mi się przede wszystkim z wczesnym Frankiem Zappą i muzycznymi poszukiwaniami z wczesnych lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Kolejny utwór, Samemu sobie nieznany to pierwszy z dwóch utworów instrumentalnych z dodanym tekstem (bo nie mogę tego nazwać piosenką). Mamy tutaj tekst Emila Zegadłowicza (poety żyjącego w latach 1888-1941). Jazzowa gitara i bardzo dobrze brzmiąca, gęsta perkusja dobrze pasują do tego smutnego wiersza. Słyszymy też całkiem przyjemny głos basisty, śpiewającego:
Samemu sobie nieznany, zbłąkany, nieprzytomny,
raz pierwszy jestem pijany, ja i ten wszechświat ogromny
Raczej nie głębina to najdłuższy utwór na płycie i kolejna odsłona muzyki psychodelicznej. Sekcja trochę podobna do King Crimson (THRAK), ale nie ma tu mowy o ‘zrzynaniu’ - absolutnie nie. Po prostu panowie wysłuchali dużej dawki dobrej muzyki. Podejrzewam, że mają dobre wykształcenie muzyczne i potrafią to wszystko tak połączyć, aby powstało coś odmiennego, a jednocześnie tak bliskiego memu uchu. No i nie zapominajmy o pięknym i jednoczesnie strasznym, psychodelicznym śmiechu całego zespołu, pojawiającym się w drugiej minucie utworu, któremu wtóruje gitara basowa z obniżona skalą. Piękne. W czwartej minucie pojawiają się orientalne wstawki, bębny i gitara gdzieś z okolic Persji, ale słyszę tu też echa SBB. Utwór się rozpędza, rozkręca – by nagle zakończyć się wtedy, gdy robi się najbardziej interesująco. Może na pełnym albumie potrwa dwa razy dłużej? Siedem minut, a ani przez chwilę nie nuży. Powiew w sadzie to także interpretacja wiersza, tym razem Leopolda Staffa (1878–1957). Bardzo spokojny i nastrojowy, jazz-rockujący utwór z frapująca solówka gitarową. Nadaje się na wieczorek romantyczny z…
Do ust gałęzie drzew jej dłoń zginała w kwietnym sadzie.
Sad kwiat i woń na skroń jej kładzie.
I dla niej woniał cały sad... gdy znikła w szacie białej,
Z drzew padał kwiat, gałęzie drżały.
Przemknęła jak wiosenny wiew między jabłonki, grusze.
Pośród tych drzew straciłem duszę.
Ostatni utwór, Między wargami i brzegiem pucharu (gdzieś już słyszałem podobny tytuł…) to znowu powrót do psychodelicznych zagrywek, pogmatwanych rytmów i pozornie niespójnej sekcji. Ale to dobrze dopracowany utwór, w którym wszystko jest na swoim miejscu i kiedy się go słucha łatwo można sie wczuć w jego, dziwny nieco, klimat.
Moja ocena to siedem gwiazdek – najwyższa ocena jaką może dostać demo w moim prywatnym odczuciu. Czekam z niecierpliwością na płytę i mam nadzieję, że nie będę musiał czekać długo. I chciałbym dać płycie jeszcze więcej gwiazdek.