Jeśli chciałbym pokusić się o określenie stylu muzycznego reprezentowanego przez szwedzką grupę Tiamat, użyłbym słowa......Tiamat. Szwedzi, w swej całkiem długiej karierze, grali zarówno ciężkie metalowe kawałki jak i bardziej subtelne piosenki. Różnorodność granej przez nich muzyki naprawdę uniemożliwia logiczną klasyfikacją. Myślę, że to jest jeden z atutów Tiamat. Płyta "Prey" zapowiadana była jako swoiste podsumowanie dotychczasowej działalności Szwedów. Miały być nawiązania do największych osiągnięć - mieszanka wszystkiego co najlepsze. Czy tak się stało?
Z początku można odnieść wrażenie, że tak - słyszymy, podobnie jak na "Wildhoney" śpiew ptaków. Wielbicieli growlingu od razu jednak sprowadzam na ziemię... wokal pozostaje konwencjonalny.
Najnowsze wydawnictwo spod znaku Tiamat jest dość różnorodne, ale mimo wszystko płyta nie jest chaotyczna. Układ utworów został na pewno starannie przemyślany. Dźwięki balansują między metalem (chociażby otwierający płytę Cain) a spokojniejszymi ambientowymi klimatami. Duży akcent położona na melodyjność.
Nie ma na "Prey" wielu popisów technicznych, niemniej jednak pojawia się kilka zgrabnych solówek. Miłą niespodzianką jest kompozycja Divided. Spokojne klawisze, dostojny wokal Johana Edlunda i delikatny śpiew jego przyjaciółki współgrają ze sobą znakomicie. W to wszystko "wpada nagle" mroczny refren. Naprawdę przyjemna dla ucha kompozycja.
Żeński wokal pojawia się także w utworze "Carry Your Cross and I'll carry mine". W tej kompozycji głos Edmunda stanowi tylko, całkiem ciekawe jednak, tło. Na "Prey" nie brakuje także elektronicznych eksperymentów, które czasem przywodzą na myśl dokonania Mike'a Oldfielda. Przykładem jest instrumentalne Triple Cross.
Tytułowy utwór - paradoksalnie- jest chyba najsłabszym ogniwem płyty. Rozpoczyna się dość floydowo (bicie zegarowych dzwonów), ale nie rozwija się - pozostaje trzyminutową dość monotonną i skromnie zaaranżowaną kompozycją. Każdemu może zdarzyć się wpadka (na "Prey" można by się jeszcze kilku doszukać). Dźwięki dzwonów (tym razem jednak kościelnych) słychać także w ostatniej kompozycji - The Pentagram. Kolejny raz otrzymujemy garść atmosfery znanej z dokonań Pink Floyd. W tym wypadku kompozycja broni się świetnie. Klawiszowa przestrzeń i "gilmourowska" gitara brzmią tak, że chce się ich słuchać.
13 kompozycji składających się na Prey, tworzy całkiem niezłą płytę. Tiamat na pewno nie zanudza - każdy znajdzie sobie na tej płycie jakiś szczególnie miły fragment. Mi szczególnie do gustu przypadły dwa utwory: pierwszy i ostatni. Gdy jednak przypomnę sobie wszystko to co Szwedzi prezentowali na krążkach takich jak "Wildhoney", "A Deeper Kind Of Slumber" czy "Skeleton Skeleton" to jednak muszę przyznać, że "Prey" świadczy o pewnej zniżce formy i mimo wielu nawiązań do przeszłości, nie jest najlepszym podsumowaniem dorobku grupy. "Prey" jest płytą przyzwoitą, ale bez większych rewelacji.