ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Dredg ─ Leitmotif w serwisie ArtRock.pl

Dredg — Leitmotif

 
wydawnictwo: Interscope 1998
 
1. "Symbol Song" [4:23]
2. Movement I: @ 45�N, 180�W [1:01]
3. Lechium [6:24]
4. Movement II: Crosswind Minuet [1:32]
5. Traversing Through The Arctic Cold We Search For The Spirit Of Yuta [6:37]
6. Movement III: Lyndon [3:07]
7. Penguins In The Desert [4:13]
8. Movement IV: RR [2:59]
9. Yatahaze [3:44]
10. Movement V: 90 Hour Sleep [20:20]
 
Całkowity czas: 54:26
skład:
Gavin Hayes - vocals, acoustic guitar, mandolin Mark Engles - guitars Drew Roulette - bass Dino Campanella - drums, piano
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,6

Łącznie 10, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
20.10.2004
(Recenzent)

Dredg — Leitmotif


Pierwszy album słabo niestety znanej amerykańskiej formacji dredg (koniecznie małą literą) zawsze kojarzył mi się z debiutem Radiohead. Podobnie jak oksfordczycy, dredg zaczynał od stosunkowo prostych form z miażdżącą dominacją gitar, z czasem zaś zawędrował w bardziej eksperymentalne - pod względem kompozycyjnym i brzmieniowym - rejony. Na szczęście muzycy znają umiar, i na fenomenalnym el cielo zachowali to, co najważniejsze: przejrzystość utworów i piękne melodie. Odnajdując złoty środek pomiędzy różnorodnością i jednolitym klimatem, nagrali pełen emocji, zwarty i bardzo przyjemny w odsłuchu album. W kwestii łagodniejszego el cielo odsyłam do recenzji Gancza, tymczasem zajmijmy się nie aż tak błyskotliwym i dojrzałym, czasem zaskakująco szorstkim, ale nie pozbawionym uroku leitmotif.

W przeciwieństwie do słynnych Brytyjczyków i ich Pablo Honey, debiut dredg jest godną uwagi pozycją, przeznaczoną przede wszystkim dla wielbicieli ambitnego rocka bogatego w piękne melodie (chowającego wszakże w zanadrzu pazury, które bardzo często wkraczają do akcji). Elektronika, bardzo prosta, żeby nie powiedzieć prymitywna, pojawia się w ilościach śladowych. Nie przeszkadza, ale i nie oferuje niczego specjalnego. Ten krążek zdecydowanie należy do żywych muzyków - ich wyobraźni i czystej energii, radośnie wyładowywanej na rockowym instrumentarium w kolejnych kompozycjach. Krótkie, melodyjne interludia "Movement" są zaś udanym zabiegiem nadającym albumowi ciągłość. Zarazem skutecznie urozmaicają jednolitą stylistykę utworów dłuższych.

W stosunku do drugiego albumu, który intensywnie poszukiwał oryginalnych środków wyrazu (dodajmy: nie bez sukcesu), znacznie więcej tu akcentów akustycznych. To pudłu rezonansowemu i dźwiękowi czystych strun, względnie nie potraktowanych efektami elektryków, krążek ten zawdzięcza mnogość subtelnych detali, swoistych mikroriffów. Wtrącane są one tu i ówdzie w toczącą się niczym walec, rozedrganą fabułę leitmotif, dyskretnie prowadzoną przez sugestywną perkusję i głęboki, lekko dudniący bas. To ów cudne szczególiki sprawiły, że w ogóle zainteresowałem się debiutem dredg i do dziś tych drobnostek ze zniecierpliwieniem wyczekuję. Wsłuchując się tymczasem, nie bez radości, w surowe, przesterowane gitary, które wypełniają album od początku do końca. Zaręczam, że ci artyści potrafią pokazać, jak za pomocą muzyki skutecznie (ale nie odstręczająco!) manifestować wypływająca prosto z wzburzonego serca złość. Szczególnie, gdy sugestywny wokal ginie gdzieś w tle, a zza brudu bliskich dezintegracji instrumentów do głosu dochodzi pełen gniewu krzyk.

W moim odczuciu balans między łagodną i ostrą stroną albumu jest jednak doskonale zachowany, nawet jeśli obiektywny wskaźnik wykazałby zdecydowaną przewagę ciężkich gitar. Szczerze nie przepadam za większością punkowych, jak i okołogrunge'owych wydawnictw. Podobnie z czysto gitarowym graniem. Stąd wniosek, że leitmotif musi kryć w sobie coś specjalnego. Być może w ogóle niezauważalnego, a może tylko dla mnie - zasłuchanego w pełne emocji melodie - zbyt dobrze ukrytego. Nieważne! Istotne, że to coś zaledwie półgodzinny leitmotif wyróżnia i czyni z każdym kolejnym przesłuchaniem bardziej atrakcyjnym. I za ów nieuchwytną tajemnicę, jestem tym przebiegłym, ale jakże wiarygodnym w swej twórczości, Amerykanom niezmiernie wdzięczny.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.