- Antonio! Antonio!
Mały chłopiec biegł usianym kwiatami stokiem zbocza opadającego ku strumykowi. Niesiony zefirem
głos matki przepadł gdzieś za jego plecami. Mały chłopiec stanął przed pianą wody.
Stary człowiek westchnął. Już tylko wspomnienia z dzieciństwa odgradzały go od otaczającego
mroku. Tam nad strumieniem każda pora roku miała swoje odmienne barwy, tam nad strumieniem...
Mały chłopiec zanurzył dłonie w wodzie, spryskał sobie twarz. Dokładnie za pół roku będzie
tu leżał płacząc i tuląc policzek do twardego lodu.
Ksiądz się uśmiechnął - czy jak całował Marię pierwszy raz to była wiosna czy lato? Pierwszego
pocałunku się nie zapomina, a jednak. Jak wtedy śpiewały ptaki, jak brzmiał odgłos burzy?
Maria...idąca boso pośród ścielących się do jej stóp złotobrązowych liści. Maria, która zmarła na
zarazę kiedy chwyciły kolejne mrozy. Na zarazę w zimie - cóż za ironia losu.
Ksiądz już się nie uśmiechał. Pamiętał okres, kiedy wiosna, lato, jesień i zima wydawały mu się
tak samo okrutne. I czy w ogóle czymś się różniły?
- Tak - stary człowiek znów westchnął - różniły się. I to jak bardzo.
Mały chłopiec chciał to opisać i opisał mamie.
Ksiądz po wielkich bólach zrozumiał. Zrozumiał i skomponował.
Stary człowiek westchnął trzeci raz: Maria inaczej rozwierała uda - najszerzej latem na sianie,
najciaśniej zimą w przybudówce pośród malutkiego paleniska. Malutkiego - zachichotał - ech...
rok był taki różnobarwny zanim został księdzem. Niemniej dopiero z perspektywy księdza
docenił to.
I to przecież ksiądz zrozumiał. Zrozumiał i skomponował.
Mały chłopiec i stary człowiek byli z niego dumni.
Nigel Kennedy urodził się w 1956 roku. Pochodzi z Brigthon. Będąc wychowankiem takich
wirtuozów jak Yehudi Menuhin czy Stephan Grapelli od początku zawiesił sobie poprzeczkę nader
wysoko. Kunsztowne interpretacje Mendelssohna, Brucha, Schuberta, Brahmsa, Czajkowskiego,
Elgara, Ravela, Beethovena lubo Bacha sąsiadują z przełożeniem na język skrzypiec dorobku
Hendrixa czy The Doors nie mówiąc już o mariażu z twórczością genialnych folkowców z The
Kroke Band. Na dodatek jest Krakusem - chodzi nie na dwór, ale na pole, kafelki to dla niego
flizy.
Wybaczcie, iż po macoszemu potraktuję koncerty spinające płytę. To i tak będzie dłuuuugi
text, wielu pewnie zmęczy się i zniechęci od samego początku. A ja muszę wreszcie napisać
o czterech porach roku - to tkwi we mnie zbyt głęboko i boleśnie. Próbuję zrozumieć to co zrozumiał
ksiądz, a z czego dumni byli i mały chłopiec i i stary człowiek. Próbuję...
Zaczyna się podniośle, majestatycznie a zarazem allegro. Jakby cała przyroda cieszyła się
z nadejścia wiosny, z obudzenia życiodajnych soków krążących pośród listowia. Śpiewamy
i tańczymy wraz z nimfami i pasterzami, choć ich właściwy taniec dopiero nadejdzie. Tryle
ptasie... a jakże - najpierw na tle czystego nieba, zaś stopniowo pośród chmur zwiastujących burzę.
Chciałoby się powiedzieć: popis dla skrzypka, niemniej tu wszystko nastawione jest na
popis!
Późny barok - niby doszlifowanie przerostu formy nad treścią, ale kiedy treść jest aż tak piękna
i wysublimowana, forma nie jest już w stanie jej przytłoczyć. La quattro stagioni to kompozycje
programowe - 4 z 12 koncertów skrzypcowych napisanych w latach 1725-30 i zatytułowanych Próba
harmonii i inwencji. "Wartość tych czterech koncertów tkwi w czysto muzycznym kunszcie
i pomysłowości, świetnych walorach wirtuozowskich, pięknie melodii i finezyjności harmoniki,
smakowitych efektach brzmieniowych i oryginalnym (w owym czasie najzupełniej nowym!), pełnym
kapryśnych kontrastów uformowaniu poszczególnych części utworów." jak znakomicie podsumował
Tadeusz A. Zieliński.
Burzę zwiastuje też mocniejszy powiew wiatru - to figury szesnastkowe. Sama Pani Burza
występuje tu jeszcze w wersji złagodzonej, aczkolwiek pełne dramaturgii, drżące skrzypce wypadają
znakomicie - godny wybieg do genialnego finału lata. Ale cicho, cicho - burza przechodzi bokiem
i znowu śpiewają ptaki, zaś na koniec mamy powrót do głównego, podniosłego tematu.
"Dziewka i jej luby
Biorą w trawie śluby
Pieszczą się ile trzeba
Pod baldachimem nieba."
Wiosna! Wiosna moi mili. Nigel szczególnie akcentuje i przeciąga zwiastuny burzy, choć tak
wyrafinowanie oddanego ptasiego trylu dawno nie słyszałem. Zastanówmy się - od kanonicznego
wykonania czterech pór roku przez Konstantego Andrzeja Kulkę wraz z Orkiestrą Kameralną Filharmonii
Narodowej pod batutą Karola Teutscha minęło nieco czasu, dużo różnych interpretacji przewinęło mi się
przez uszy, niemniej dopiero drugie, udokumentowane przystąpienie przez Nigela do tematu skłoniło
takiego ostatniego lenia jak ja do pracy. Pracy? Raczej rozpisanej radości.
Pasterz śpi wraz z oddanym mu psem u boku. Tu nie skrzypce decydują o nieszablonowości tego kawałka,
raczej wiolonczela, za to skrzypce grają swoje wypruwając łzy z oczu. No i nareszcie jest - danza pastorale.
"Stopy rewolwerowca w sfatygowanych i dziurawych starych butach poruszały się coraz szybciej. [...] Ludzie wokół zaczęli klaskać. Nie do taktu, ale off-beat. Tłum zaczął falować. Kobiety w sukniach unosiły ich rąbki i kołysały nimi."
"I tutaj, w tym poziomym i przyziemnym uprzytomnieniu "Przedwiośnia" żywota, najistotniejszy, najzdrowszy, najtęższy obraz przedwiośnia i zdrową, tryskającą życiem treść jego musimy zamknąć na klucz i pozostawić niezdrowej, zepsutej, pełnej cynizmu "domyślności" czytelni-ka (-czki)."
Heh, ale w muzyce niekoniecznie musi tkwić domyślność, zwłaszcza jak napisał ją ksiądz. W końcu też człowiek - kąt rozwarcia ud Marii pewnie śnił mu się po nocach dłuuuuugo. Idźmy dalej - "do lata, do lata, piechotą będę szła."
Ciężko, gorąco, sennie - ociężale. Pali jak cholera. Lato. Skwar leje się z nieba, wszystko uśpione - tak jak dobrze
znany usiany kwiatami stok zbocza opadający ku strumykowi. Dopiero nad wodą jest lekkie orzeźwienie. Zamoczyć
zachłanne, spragnione usty... Nic nie trwa wiecznie. Ptaki już czują.
Nigel znów czaruje smykiem. A ma przestrzeń, gdyż pierwsza odsłona lata to gra kontrastów - od skąpanej
w upale zawiesiny po drżące serca kukułek, turkawek i szczygłów wzbijających się w niebo nabrzmiałe groźbą
burzowego gradobicia. To także płacz, nie jestem pewien czy za Marią bo to płacz dziecka. Mały pastuszek
boi się nadchodzącej ulewy. Wierny pies głucho warczy u jego boku. Wiatry przybierają na sile. Gwałtowny
Boreasz przejmuje pałeczkę. I to wszystko oddane skrzypcami - od muzyki nie można już wymagać więcej.
Można. Trzydziestkodwójki, mój Boże jak to brzmi - ptaki, mały pastuszek i jego pies, a teraz już wszyscy
dostrzegają to co nadejdzie. Mistrzostwo.
"Prawdziwa ciemność jest jeszcze o parę lat stąd, ale już się zbliża. Zbliża się ciemność."
Ciemność się zbliża i nie jest aż tak odległa, choć... dajmy na razie temu spokój. Mały, zapłakany pastuszek
ogląda wirujący rój niespokojnych muszek. Gdzieś w oddali grzmi. Zawsze miałem słabość do skrzypiec,
uważam je za najcudowniejszy na świecie muzyczny instrument, który potrafi oddać prawie wszystko co
czuje człowiek. Elektryczna gitara może się głęboko schować.
Wybrzmiewanie - ot co. Nigel robi to z takim wyczuciem, że nie potrafię zachować suchych powiek. Łkanie
i oczekiwanie pośród nadchodzącej ciemności. WYBRZMIEWANIE SMYKU.
Nie krzycz chłopcze, oto zbliża się Jądro Gromu, a ty nie możesz zapomnieć oblicza ojca twego.
Dobrze, już nie krzyczę, przygotowuję się, zróbmy to wszyscy.
Jesteśmy przygotowani na najwspanialszą w historii muzyki burzę gradową? Próbował Beethoven w swojej
VI Symfonii, ale nie sprostał. Jesteśmy przygotowani? To jakby z każdym uderzeniem smyka
chłostała nas ściana deszczu, siekła, krajała na kawałki. POPIS. Ale cóż ja Wam tu tłumaczę. Sami
wiecie.Ten kawałek jest swoistą kulminacją dzielącą całość dzieła na dwoje - oczyma duszy zawsze
widzę jak wirtuoz ociera pot z czoła i schodzi do szatni. Gwałtowność i drapieżność Presto - Tempo
impetuoso d'estate wyznaczyły kierunek, za którym podążą późniejsi kompozytorzy muzyki filmowej.
Weźmy choćby The Battle z Gladiatora - to się nazywa power orkiestrowy.
"Chodź, chodź z nami
Bo dziś ryż zbieramy
Dalej bracia i siostry
Już pada pokos ostry
Każda łodyga się kiwa
O-riza sativa"
Czy w świecie pośrednim czy u nas zawsze jest tak samo - urodzajne żniwa się świętuje. Oto wchodzi wesoły, ale i podniosły temat pierwszego z koncertów jesieni. Zrazu uroczyście i odświętnie, a potem - w miarę pochłaniania kolejnych bukłaków wina - prosto, ludowo, spontanicznie. Może a na pewno nieco prostacko i chamsko - doskonale oddaje to Nigel bardzo zadziornymi dźwiękami smyka. Tak pomysłowej interpretacji to jeszcze nie słyszałem. Tadeusz A. Zieliński pięknie napisał o arabeskach ilustrujących "ekscytację napojem Bachusa." Na chwilę prowodyrzy i wodzireje pochrapują pijacko, niemniej pod koniec zrów wesoło zrywają się do tańca, obłapiania i picia - powraca wesoły motyw z zawiązania kompozycji.
"...mieszkańcy znieruchomieli, podnieśli ręce i wypchnęli biodra naprzód, jak podczas stosunku. CHODŹCIE - krzyknęli i to był koniec pieśni."
Ubriachi dormienti. Śpiący pijacy. Z początku tylko klawesyn, niemniej rychło "zgrzytają" skrzypce Nigela kapitalnie oddając dźwięki pochrapywania. Ogólnie melodia jest nokturnowa acz bez szybkiej części środkowej. Są piękni jak śpią choć ten i ów ma rzygi na kołnierzu, a jeszcze tamten zaszczał spodnie. Śpią. Są przed kacem. I dzięki tej kompozycji są piękni.
"Umilkli strzelce, stali szczwacze zadziwieni
Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieśni.
[...]
Bo w graniu była łowów historyja krótka:
Zrazu odzew dźwięczny, rześki: to pobudka;
Potem jęki po jękach skomlą: to psów granie;
A gdzieniegdzcie ton twardszy jak grzmot: to strzelanie.
Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,
Że Wojski wciąż gra jeszcze.....
..... a to echo grało."
Pan hrabia jedzie na łowy. Naganiacze jeszcze masują skronie - i rano i po wypitce, ale w imię Boga i Jezusa - Człowieka nigdy jeszcze nie widziano takiego tańca ryżu jaki wykonał ten przybysz. Warto było popatrzeć. Róg oddają solowe dwudźwięki skrzypiec - kwartowe i tercjowe. Cudownie zilustrowana jest scena pogoni za zwierzyną. Nigel znakomicie operuje dynamiką podkreślając wyciszenia.
"Głupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział,
Nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział;"
Śmierć zwierzyny podkreśla finałowy, znany już, wesoły i dostojny motyw.
Jesień przeminęła. Miarowo wystukiwane akordy o pięknych, dysonansowych postępach harmonicznych ilustrują padanie śniegu. To znów Tadeusz A. Zieliński, ja bym tak mądrze i pięknie w życiu nie napisał. Padanie śniegu... - Nigel kolejny raz nadaje swym skrzypcom bardzo zadziorny ton. Słychać jakby ten śnieg wręcz chichotał z nas, jakby z nieba padały wyszczerbione w uśmiechu chrupki - potworki. Bardzo to zręczne w porównaniu do wykonań kanonicznych. Kompozycja nie jest jednak jednostajna - z północy przybywają groźne wiatry. Robi się zimno, bardzo zimno, choć skrzypcowe figury są ogniste. Zmarznięci i przewiani marzymy już tylko o trzaskającym w kominku ogniu tudzież kieliszku dobrego winnego grzańca.
To się ponoć nazywa kantylena - śpiewna melodia w utworze muzycznym. Skrzypce plus klawesyn i oto mamy nasz wymarzony bujany fotel przed kominkiem. Teraz chrupki - potworki nam nie straszne. Swoją drogą zimowe largo przynosi ze sobą jedną z najpiękniejszych i chwytających za serce linii melodycznych jakie słyszałem, na dodatek Nigel, jak się to mówi, zawija melodię dodając harmonicznie współgrające dźwięki. Nieco ponad półtorej minuty a lepsze niż suita.
O wielkim finale pisać najtrudniej, niemniej mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale po tym jak kończy.
"If you should go skating on the thin ice of modern life
Dragging behind you the silent reproach,
Of a million tear stained eyes
Don't be surprised when crack in the ice
Appears under your feet
You slip out of your depth and out of your mind
With your fear flowing out behind you
As you claw the thin ice"
Strach jest jak najbardziej na miejscu. Ładnie się zaczynało - pewny zrazu krok, niemniej potem schody.
Lód jeszcze nie okrzepł, jest cienki i zdradliwy. Niepojęte jak skrzypcami można oddać ostrożny, choć
nie do końca chód, nastąpnięcie na szczelinę i wreszcie załamanie tafli. Lodowata woda pochłania człowieka,
który młóci ramionami chcąc sam jeden wypchnąć całą krę pod niebo. Nic z tego - pod niebem są
tylko wiatry - Boreasz wstąpił na arenę. Sam koniec to kaskada dźwięku za kaskadą. Wirtuozeria nie mniejsza niż
w presto z lata. Urzekające.
"Taka jest zima, a jednak przynosi nam radość."
Stary człowiek uśmiechnął się smutno. Maria... moja pierwsza i jedyna miłość. Będę całował jej wspomnienie
w blasku wiosny, gorączce lata, jesiennym dywanie z liści, białych okowach zimy. Ech, czasami myślę że
zmarnowałem całe moje życie.
Mały chłopiec by mu zaprzeczył, ale małego chłopca już nie było, gdyż dorósł.
Ksiądz też by mu zaprzeczył, ale ksiądz odszedł, gdyż stracił wiarę.
Stary człowiek umarł.
Wielkie podźiękowania biegną dla Rafała "DJ Doktora" Sasiaka.
Wykorzystane cytaty: