Ha.....zabrzmiało to jak reklama sprzętu RTV ale słowa te w przypadku Cea Serin same cisnął się na usta...
Wielokrotnie pisałem, że bardzo cieszą mnie dobre płyty wydawane przez markowych wykonawców. Jednak nic nie leje tak pysznego miodu na me serce jak genialna płytka spadająca z nieba autorstwa kapeli nie wiadomo skąd.....hmmm......w tym przypadku wiadomo – z USA:-) jednak album Where Memories Combine runął na progmetalowy światek niczym meteor. Niczego nie spodziewający się fani zostali przez owego kosmicznego gościa wręcz zmiażdżeni. I kto tu mówi, że progresywny metal się kończy????
Mimo, że w składzie Cea Serin widzimy trzech muzyków tak naprawdę jest to duet. Forrest Osterman jest gitarzystą wynajmowanym tylko na sporadycznie odbywające się koncerty. Leaderem, głównym kompozytorem i ojcem zespołu jest niejaki Jay Lamm parający się basem, wokalem, klawiszami i programowaną perkusją. Będąc szczerym pan Lamm nie wziął się z nikąd. Pogrywał on wcześniej razem Keithem w zespole Ashen Dawn prezentującym techniczny metal, który jednak nie był w stanie sprostać artystycznym wizjom ambitnego Jaya. Postanowił nie bawić się już dłużej w grupową twórczość. Jako, że nie czuł się on zbyt mocnym gitarzystą pociągną za sobą i Keitha Warmana. Jak to zwykle bywa duet początkowo gdzieś w okolicach roku 1999 wydał demo, troszkę później EPke The Surface Of All Things ale to była tylko przygrywka do tego co miało nastąpić czyli albumu Where Memories Combine...
Napisałem, że Cea Serin serwuje progresywny metal...hmm...sami muzycy, a raczej J.Lamm broni się rękoma i nogami od takiego zaszufladkowania. Dość przewrotnie określa swoją muzykę jako „mercurial metal”. Spytany o powody zdecydowanie odpowiada, że w ten sposób pragnie się odciąć od całego mainstreamu nurtu progmetalowego z Dream Theater na czele. Czy jednak tak jest ? Nie znajdziemy także przeglądając booklet ani jednej fotki artystów – w to miejsce trzy dziwne kukły stojące przy fotelu na środku łąki. Lemm znowu wyjaśnia, że zabieg był celowy gdyż nie interesuje go popularność...hmmm:-)
Cokolwiek oznacza ów tajemniczy „mercurial” ja zaklasyfikowałbym muzykę Cea Serin jako „dark progressive metal”. Znanymi zespołami, które stylistycznie zbliżone są do muzyki amerykanów mogą być legendarny Vauxdivihl, Evergrey, Redemption, Fates Warning, a nawet Into Eternity zatem nie do końca udało się panu Lemmowi odciąć od „tych wielkich”:-) Wyznacznikiem twórczości Cea Serin jest żonglerka kontrastami i przede wszystkim NASTRÓJ - oniryczny, pełen niepokoju i melancholii. Lemm ze swoim lekko zachrypniętym głosem śpiewa raz czysto (odrobinę Alderowo), a nawet melodyjnie by po chwili przeistoczyć się w skrzeczącą, a nawet charczącą bestię. Wszystko jest idealnie wyważone. Oczywiście całość podlana jest suto niesamowitymi samplami.
Where Memories Combine opiera się głównie na wielkiej epickiej trzydziestopięciominutowej czteroczęściowej suicie The Surface of All Things. Kolejne utwory również nie należą do najkrótszych: ok. osiem i dwanaście minut czyli panowie czują się najlepiej w dłuższych formach muzycznych. Ten ostatni, czyli Into the Vivid Cherishing należy do moich faworytów. Prawdopodobnie ze względu na świetny riff i refren na długo zapadający w pamięci. Na płycie zamieszczono również trzy utwory bonusowe stanowiące zilustrowanie tego co zespół robił na samym początku swej działalności. Mimo, że są równie dobre odstają nieco klimatycznie od podstawowego materiału.
Tak na prawdę trudno znaleźć słowa mogące oddać chociażby w części atmosferę tej płyty. Where Memories Combine wciąga, hipnotyzuje i uzależnia. Sześćdziesiąt siedem minut muzyki wydaje się trwać kwadrans. Czy jest to nowa jakość w progresywnym metalu? Hmm...pewnie nie ale zdecydowanie można powiedzieć, że Cea Serin mocno odświeżył i przewietrzył ten lekko skostniały gatunek. Cóż. Trudno się dziwić. W końcu lata 1996-1999 już dawno się skończyły:-).
Where Memories Combine jest obok nowego Spastic Ink jak na razie moim najlepszym albumem A.D.2004. Ciekawe czy tak zostanie do końca roku.
Być może na progmetalowym niebie pojawi się niespodziewanie nowy meteor...na wszelki wypadek raz po raz spoglądam w górę...
P.S.Specjalne podziękowania dla Tomka Pawlaka, który szepnął mi do ucha dziwną nazwę Cea Serin...:-)