Uważnym czytelnikom naszego serwisu nie muszę najpewniej przypominać o tym, iż łódzka formacja Let See Thin swoje korzenie ma w powstałej 23 lata temu (!) grupie Leafless Tree, której dwa wydawnictwa – EP-kę The First Leaf oraz gadżeciarsko wydaną w limitowanym nakładzie koncertówkę, SAY/YƎƧ - Live in Lodz – Autumn Tour 2014 – recenzowaliśmy w naszym serwisie. Dziś w składzie Let See Thin pozostało trzech muzyków z LT – wokalista Łukasz Woszczyński oraz sekcja rytmiczna, Przemek Kaźmierski (bębny) i Michał Dziomdziora (bas).
Pod tym nowym szyldem zespół działa od 2018 roku a swój debiutancki album - 2 Years 2 Late - wypuścił pod koniec 2020 roku. Niestety, tak się jakoś złożyło, że ten bardzo udany krążek nie trafił do naszej recenzyjnej bazy. Warto zatem w temacie „LST” szybko nadrobić zaległości. Może i od końca, bo od ledwie wydanej drugiej płyty, jednak ta wydaje się jeszcze lepsza od poprzedniczki.
Tym razem artyści trafili pod skrzydła naszej znanej progresywnej wytwórni Lynx Music. I nie powinno to dziwić, wszak łodzianie nigdy się nie odcinali od tej muzycznej szuflady a swoją muzykę definiują jako rockową, bądź art rockową, doprawioną jednak elektronicznymi akcentami.
Jak jest tutaj? Machine Called Life ma przede wszystkim świetną, przykuwającą uwagę, okładkę (niby muzycy na niej, to nic oryginalnego, ale pokazani od tyłu, z fajnymi cieniami i klimatyczną kolorystyką, „robią robotę”), która zachęca do ściągnięcia jej ze sklepowej półki. Tym bardziej, że koresponduje z tytułem płyty i tekstami. Jak napisał zespół, to zbiór ośmiu opowieści o życiu, przemijaniu i o tym jak w miarę upływającego czasu zmieniło się ich spojrzenie na świat. Widać to choćby w tekście Divisions, gdzie Łukasz Woszczyński krytycznie obchodzi się ze współczesnością i z tęsknotą chce wrócić do młodości: pozwól mi przewinąć ten film i wrócić do czasów, kiedy byliśmy młodzi, kiedy wszystko było prostsze i nie przekraczaliśmy tej czerwonej, cienkiej linii. Najbardziej jednak lubię sięgać do jednej z moich ulubionych tu kompozycji, Sleeping On A Cloud, w której autor tekstu, Maciej Włodarczyk, najpierw w nieco poetyckiej formie zadaje pytania, by potem przejść do kluczowej, pełnej optymizmu konstatacji: obudź się przyjacielu, jeszcze nie jest za późno, podążaj za swoimi marzeniami i żyj swoim życiem. Nadszedł czas na zmianę, zawsze jest sposób, aby zacząć od zera i prosperować. Niby proste i oczywiste, a jednak w połączeniu z mocą utworu, wywołuje emocje.
Podoba mi się ten album. Może faktycznie nie jest odkrywczy i czerpie szerokimi garściami zarówno z klasyków progresywnego rocka, jak i z nieco świeższych, neoprogresywnych rzeczy. Ale ja lubię taki neoprogres. To co jest dla mnie wyróżnikiem ich stylu, to taka pulsująca, soczysta, wyrazista, wręcz transowa i hipnotyczna sekcja rytmiczna. Do tego oblana elektroniką. Ależ to niesie każdą kompozycję. Przykłady? Posłuchajcie choćby Story Of My Life, Sleeping On A Cloud, czy How. Mają oni ponadto w swojej muzyce taką Pallasową dostojność, którą bardzo cenię. A czasami mam wrażenie, że puszczają do słuchacza oko – patrz pierwsze 15 sekund Sleeping On A Cloud, które są swoistą wariacją na temat wstępu do pięknego Way Out Of Here Porcupine Tree. Warto jeszcze zauważyć Łukasza Woszczyńskiego, którego wokal – dość wysoki i specyficzny – wydawał mi się czasami lekko manieryczny, może kontrowersyjny. Po przesłuchaniu Machine Called Life jestem przekonany, że ta płyta nie byłaby tak dobra, gdyby nie jego barwa i charakterystyczna ekspresja.
Poważnie daję 9, bo może nikt tu żadnych nowych drzwi nie wyważa, ale dawno nie słyszałem tak dobrze brzmiącej, przemyślanej i do tego iskrzącej świetnymi melodiami oraz kilkoma przefajnymi gitarowymi solówkami (np. Sailors) polskiej neoprogresywnej (a niech już ta nienawidzona przez wielu łata będzie!) płyty.