ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu In2Elements  ─ Cycles w serwisie ArtRock.pl

In2Elements — Cycles

 
wydawnictwo: Produkcja własna / Self-Released 2020
 
1. Dark Light 6:00
2. Circadian Rhythm 5:10
3. Bluebird 7:22
4. Mantra 2:33
5. Drifting 5:54
6. Vicious Circle 5:29
7. Insomnia 2:30
 
skład:
Adam Szopa – guitar, synths
Krzysztof Rutka – bass, synths, piano
Michał Szendzielorz – drums
 
Brak ocen czytelników. Możesz być pierwszym!
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Brak głosów.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
22.08.2020
(Gość)

In2Elements — Cycles

In2Elements jest stosunkowo młodym, autorskim projektem polskiego gitarzysty Adama Szopy. Początkowo było to klasycznie jednoosobowe przedsięwzięcie, w którym muzyk ten był odpowiedzialny za wszystkie instrumenty, czyli w praktyce gitary i syntezatory. Z tych faktów można również wywodzić jedną z inspiracji do nazwy grupy – „w dwóch słowach”, czy „pomiędzy dwoma elementami”. Może ona świadczyć o dominacji właśnie tych instrumentów, których odpowiedni dobór i właściwe wykorzystanie przez jednego człowieka okazują się być niezwykle istotne w solowej twórczości, zwłaszcza w jej scenicznej formie. Dołóżmy do tego jeszcze kolejny możliwy pomysł na tę interpretację – symbiozę post rocka z ambientem – a łatwo okaże się, w jak przekonywający sposób w jednym pojęciu można było scharakteryzować całą istotę artystycznej wizji i propozycji autora.

W tej jednoosobowej formule światło dzienne ujrzały dwa wydawnictwa – najpierw krótsze The world to come EP (2018), a następnie pełnowymiarowy album Cold (2019) z gościnnym, wokalnym udziałem w dwóch utworach Wojciecha Kałuży. Płyta Cycles natomiast to już zupełnie inna bajka. Do jej nagrania zaproszeni zostali dodatkowi muzycy – basista Krzysztof Rutka z Transmission Zero oraz Michał Szendzielorz na perkusji, wywodzący się z grupy Gallileous, którzy na stałe zadomowili się u boku Szopy i wraz z nim tworzą obecnie zespół w pełnym tego słowa znaczeniu.

To, jak można się spodziewać, ma swoje bezpośrednie przełożenie na muzyczną zawartość najnowszego krążka. Co prawda od samego początku poruszamy się w rejonach postrockowo-ambientowo-elektronicznych, zawierających poza dwoma wspomnianymi wyjątkami twórczość wyłącznie instrumentalną, to wejście do gry dodatkowych muzyków nadało trzeciemu wydawnictwu większej przestrzeni i wyczuwalnej głębi. Węższe instrumentarium, oszczędniejsze aranżacje i stosunkowo powszechna jeszcze wolno snująca się muzyczna przestrzeń - oparta w dużej mierze na syntezatorowych dosyć standardowych oraz powtarzalnych tłach i pasażach - ustąpiły miejsca bogactwu środków wyrazu i większej różnorodności kompozycyjnej. Ewolucja ta z pewnością pozwoliła okiełznać odczuwalne na dwóch poprzednich płytach: duszność, jednostajność i schematyzm. Ponadto powyższe zmiany zaowocowały także bardziej zwartą i klasyczną dla post rocka strukturą poszczególnych utworów, co z pozoru może sugerować przejście z deszczu pod rynnę. Muzycy umiejętnie jednak z tej pułapki wybrnęli i tylko w niewielkim stopniu dali się schwytać w szpony wyświechtanych i hermetycznych ram gatunkowych. Dostajemy bowiem na Cycles niecałe trzydzieści sześć minut dźwięków przewidywalnych i bezpiecznych, ale podanych w nienużący czy permanentnie jednostajny sposób, choć budowa poszczególnych tematów może czasem burzyć to pozytywne wrażenie.

Zasadniczo prym wiodą gitarowe riffy i budowane nimi ściany dźwięków. One też w dużej mierze odpowiadają za obecny na całej płycie klimat, chociaż najbardziej wyciszone i liryczne momenty to w równym stopniu zasługa klawiszy i syntezatorów. Zresztą muzycy bardzo zręcznie operują barwami i nastrojem, przeplatając momenty mocarnej gęstwiny z subtelnym atmosferycznym wyciszeniem. Najlepiej to słychać w otwierającym płytę Dark light i następującym po nim Circadian Rhythm. W tym pierwszym po początkowej dominacji perkusji i ostrzejszych gitar już w połowie drugiej minuty wkracza łagodność kreowana na podkładzie uspokojonej sekcji. Taka przeplatanka będzie jeszcze powracać, a co warto w tym aspekcie odnotować, to umiejętność konstruowania w tak zaaranżowanym utworze klimatu, miejscami bardzo rozmarzonego - właściwie bez użycia klawiszy. W drugim, do powracających i powtarzających się też tematów i fraz, dochodzi jeszcze ciekawy niepokojący początek, rytmiczna perkusja i syntezatorowe tła pod gitarowy pejzaż. Tu ściana dźwięku jest mniej nachalna, bardziej za to na plan pierwszy wysuwa się gitara kreująca melodyjny wątek, a cały utwór przełamuje i zrywa charakterystyczny dla post rocka schemat powolnego budowania kompozycji z wybuchem jazgotu w kulminacyjnym momencie. Inaczej za to rozwija się najdłuższy w zestawie Bluebird. Budową przypomina po części Dark light – tutaj też na przemian pojawiają się momenty spokojniejsze przeplatane ostrzejszymi riffami z perkusyjnym bitem – ale zdecydowanie więcej miejsca panowie pozostawili tym razem instrumentom klawiszowym. Proporcje też wydają się być lepiej rozłożone, a bardziej zaakcentowana łagodność sprzyja melancholii. Dopiero w końcówce powraca mocniejsze zespołowe granie. To akurat kawałek, jak dla mnie, najbardziej przywodzący na myśl klasyki gatunku, zwłaszcza w początkowej fazie, gdzie oszczędne gitarowe akordy nieśmiało plotą pejzaż na tle wyeksponowanych syntezatorów.

Nic bardziej odkrywczego nie usłyszymy na Drifting czy Vicious circle – pierwszy jest może bardziej zróżnicowany, co pozwala wyraźniej wyczuć głębię muzyki. Po raz kolejny po spokojniejszym początku następuje zbiorowe przyspieszenie, ale podane w bardziej subtelny sposób i z ładnie zaakcentowaną melodią. Częstsza zmienność brzmienia i wymienność instrumentalna wyklucza monotonię. Wyczuwalne są tutaj też akordy rozpoczynające Circadian Rhythm, dzięki którym całość nabiera bardziej tajemniczego wydźwięku.  Drugi kawałek za to już nie jest tak mocno urozmaicony, co nie oznacza, że jest mniej ciekawy. Rządzą w nim od pierwszych sekund gęste riffowe motywy, nadające utworowi spory ciężar i agresję, niemniej jednak te powtarzające się sekwencje przykuwają uwagę. Gdzieniegdzie znajdzie się miejsce także na syntezatorowe przestrzenie, które oferują więcej wytchnienia i studzą gitarową żywiołowość.

Są na tym albumie jeszcze dwa króciutkie tematy, trwające po około dwie i pół minuty każdy, przynoszące więcej ukojenia i oddechu. Mantra, interludium pojawiające się w połowie płyty, uwodzi usypiającym początkiem przepełnionym aranżacyjnymi smaczkami. To również przykład, po pierwsze, na to jak wiele można wykreować samą tylko a jednocześnie bardzo oszczędną gitarą, a po drugie, jak wielką różnicę czasem czyni sposób odsłuchu – obcowanie akurat z tym fragmentem „na odległość” nie wywołuje już takiego wrażenia, jak doświadczenie ekspansji tych samych dźwięków w umyśle z pomocą dobrych słuchawek. Zamykająca zaś krążek coda – Insomnia – to gitarowo-klawiszowo-elektroniczna miniaturka podsumowująca w zasadzie, trochę w akustycznym wymiarze, to co na recenzowanym wydawnictwie było najważniejsze.

Muzyka na tym w pełni już zespołowym krążku z pewnością nie jest odkrywcza ani niczego zaskakującego nie wnosi w ramy tego, co już świetnie znamy. Niemniej jednak sposób podejścia do komponowania, umiejętność zgrabnego połączenia ciężkości z subtelnymi wstawkami oraz zgrabne żonglowanie nastrojami – pomimo dużego podobieństwa do siebie poszczególnych utworów – powodują, że płyty słucha się bardzo przyjemnie. Wartością niewątpliwie dodaną stanowi również czas jej trwania, który nie pozwala odczuć przesytu. To z pewnością album zachowawczy, ale należy pamiętać, że stanowi on dopiero pierwszy przejaw artystycznych możliwości Adama Szopy i jego kolegów w ramach prawdziwie zespołowego rzemiosła. Droga do odważniejszej eksploracji niełatwego przecież terenu, jakim jest współczesny, nawet szeroko pojęty post rock, stoi przed nimi otwarta.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.