Wszystkie barwy w szarości ukryte...
Poza nowym albumem otrzymaliśmy od The National 26-minutowy film z Alicią Vikander (to ona jest na okładce) w reżyserii Mike’a Millsa. Utrzymany w czarno-białej stylistyce ukazuje życie zwykłej kobiety od narodzin aż do śmierci. Jednak przez cały czas jest to niezmieniona Vikander. Jest statecznie, szaro, nie dzieje się nic szokującego, w tle kolejne utwory The National. Stonowane życie pozbawione wielkich wydarzeń, a jednak pełne silnych i namiętnych emocji. Obserwujemy wzloty i upadki tej kobiety, zakochania i rozczarowania, szczęście i żałobę, pojawianie się kolejnych osób i odchodzenie innych.
O tym właśnie jest ten album. Jako że jestem w głębi duszy romantykiem, poczułem się, jakby został zaadresowany do mnie. Przepiękne teksty nie tylko o skomplikowanej miłości, ale i poetyckie przedstawienie szarości życia codziennego. Nie mamy tu metaforycznego zagmatwania charakterystycznego choćby dla muzyki progresywnej, ale nie jest też tak łopatologicznie jak w popie czy w rapie. Rzadki przypadek, kiedy płyta jest lepsza w warstwie lirycznej niż w muzycznej. Mało który album tak mnie wciągnął i dotarł do mnie. Utwory te w idealny sposób przekazują pewne filozoficzne kwestie, nie dostajemy tu wszystkiego podanego na tacy, ale też przekaz może zrozumieć przeciętny odbiorca.
Jedna z najbardziej, jeśli nie najbardziej nastrojowa płyta The National. Odeszli od post-punkowej dzikości na korzyść alternatywnego wyrafinowania. Niski, hipnotyzujący głos Matta Berningera przeplata się z damskimi wokalami, tworząc namiętne, intrygujące piosenki o romantycznym, melancholijnym zabarwieniu. Choć ich dawny pazur przejawia się w rytmicznej perkusji i bardziej przebojowych kompozycjach. Ale najbardziej poruszają zwiewne utwory, delikatna przestrzeń wypełniona ludzkimi problemami, alternatywna elektronika z indie kołysaniem.
„I Am Easy to Find” to nie jest płyta wielka. Ale ma w sobie pierwiastek niezwykłości.