Bardzo intrygujący i dosyć niespodziewany debiut na naszym rodzimym muzycznym rynku. Niespodziewany przynajmniej dla mnie, bo jakoś przegapiłem ten tworzony od ponad roku projekt. A ten dotarł do mnie ledwie kilkanaście dni przed premierą, mającą miejsce pod koniec lutego…
MoodMan to tak naprawdę Witold Rolnik, wokalista, gitarzysta, kompozytor, autor tekstów i producent, którego wsparli na tym premierowym wydawnictwie przyjaciele, w tym kompozytor, aranżer, perkusista i klawiszowiec Paweł Korbacz, od tego miesiąca oficjalnie wchodzący w skład projektu.
Man of the New Age to precyzyjnie zaplanowany koncept, w którym słowa, muzyka ale też i szata graficzna (którą tworzą prace, ukrywającej się pod pseudonimem AgaPe, artystki) budują spójną całość. Kluczem do zrozumienia całości, pozwalającym w pełni poczuć klimat tej płyty, są niewątpliwie liryki. Już tytuł albumu sporo mówi. Człowiek Nowego Wieku zilustrowany w ośmiu muzycznych i lirycznych opowieściach. O pustości i szybkości naszego życia, w którym nie ma chwili na zatrzymanie i refleksję, życia podporządkowanego atrakcyjnym nowym technologiom. O braku szacunku i tolerancji dla drugiego człowieka, czy o poszukiwaniu zrozumienia i miłości. Może i nie jest to tematyka odkrywcza, ale dzięki MoodManowi nie pachnie banalnością. Bo Rolnik, choć w pewnym sensie jest muzycznym debiutantem, to jest też czterdziestolatkiem z bogatym bagażem życiowego dystansu. I to słychać, choćby w wokalnych interpretacjach, w których lekko „zmęczony” głos, bez wielkiego szarżowania, w dosyć prosty sposób, oddaje emocje zawarte w słowach.
A muzyka? Cóż, już na stronie MoodMan’a trudno nie zauważyć podpowiedzi zmierzających w kierunku szeroko rozumianego art-rocka, czy rocka progresywnego. Z jednej strony nie powinno to dziwić, wszak Rolnik, czy wspierający go Korbacz są z pokolenia, które ukochało sobie tych największych lat siedemdziesiątych minionego wieku, takich jak Pink Floyd, King Crimson, czy Genesis. Na Man of the New Age słychać przede wszystkim tych pierwszych. W pięknie tworzących tła i stylowy nastrój klawiszach, gitarowych formach solowych inspirowanych Gilmourem, akustycznych brzmieniach gitary, wsamplowanych odgłosach natury i codzienności, czy wreszcie wielogłosowych figurach wokalnych (I'm Stuck Here). Byłoby to jednak uproszczeniem i zbyt łatwym szufladkowaniem tej muzyki. Bowiem to dźwięki, choć wpisane w dosyć długie, 6-7 minutowe kompozycje, oferujące głównie niespieszne, balladowe tempa, operujące nostalgicznym klimatem i mające w ogólnym wyrazie sporo ascetyczności, dalekie jednak od symfonicznego rozmachu. Bliżej im do estetyki rockowych bardów, dla których ważniejszy jest przekaz wpisany w skromną formę, a nie rozbuchany aranż.
Żeby była jasność, to płyta spójna i jednorodna, a jednak przynosząca kilka ciekawych rozwiązań. I to one czynią ją progresywną. Już w otwierającym całość utworze dostajemy fajny, saksofonowo – gitarowy dialog oraz trochę jazzowego posmaku w partiach pianina. Z kolei w The Trip słyszymy brzmienie dęciaków. Taki Forward zbudowany jest na marszowym rytmie, dodatkowo pojawia się w nim ożywiający go żeński wokal. A skoro przy ożywieniu jesteśmy. Druga część albumu wydaje się nieco mocniejsza, bardziej rockowa i chyba szybsza (np. napędzany basem, wręcz transowy w drugiej części I'm Stuck Here). I ten podział nie jest przypadkowy, bowiem o ile pierwsze cztery kompozycje są smutnym obrazem współczesnego człowieka, tak pozostałe utwory zaczynają przynosić nadzieję. Muzyka zgrabnie to oddaje.
Ładna, choć gorzka to momentami płyta. Pełna melancholijnych, ciepłych melodii, przestrzeni i ilustracyjności. Do tego kończąca się śliczną partią pianina, po której mamy już tylko beztroski śmiech dziecka…
Albumu można posłuchać w popularnym serwisie streamingowym.