ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Mother Of Millions ─ Artifacts w serwisie ArtRock.pl

Mother Of Millions — Artifacts

 
wydawnictwo: ViciSolum Productions 2019
 
1. Amber [6:10]
2. Rite [4:54]
3. Soma [5:26]
4. Cinder [5:53]
5. Nema [3:07]
6. Anchor [5:00]
7. Artefact [9:55]
 
Całkowity czas: 40:35
skład:
George Prokopiou - vocals
Kostas Konstantinidis - guitars
Panos Priftis - bass
Makis Tsamkosoglou - keyboards, samples
George Boukaouris - drums, percussions
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,10

Łącznie 13, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
12.03.2019
(Recenzent)

Mother Of Millions — Artifacts

Grecka formacja Mother Of Millions idzie za ciosem i dosyć szybko wydaje następcę wydanej w 2017 roku i bardzo udanej Sigmy. Przegapiłem ich debiut Human, ale już wspomniana Sigma wywołała we mnie sporo pozytywnych wrażeń. I nie ukrywam, że ten mający swoją premierę za kilkanaście dni album Artifacts jeszcze bardziej je potęguje. Bo Grecy, dokładnie w tym samym personalnym zestawieniu, nagrali jeszcze lepszą rzecz! Z pewnością najlepszą w ich dyskografii.

To pod każdym względem materiał skrojony w przemyślany sposób i mający mnóstwo argumentów, mogących cieszyć ucho fana ciężkich dźwięków, w których jest miejsce na prog metal, post metal, czy post rock, ubrane w atmosferyczne klimaty. Płyta nie jest długa. Ledwie siedem utworów i winylowe, niepełne trzy kwadranse nie nużą, a raczej wywołują uczucie niedosytu. Wokalista George Prokopiou ma naprawdę dobry głos, duże możliwości interpretacyjne i fantastycznie wpisuje się ze swoimi emocjami w charakter muzyki. Trudno też zarzucić coś instrumentalistom. Odpowiadający za elektronikę (której niemało) Makis Tsamkosoglou buduje tak istotną przestrzeń i dodaje klimatu, zaś gitarzysta Kostas Konstantinidis gra nie tylko zgrabne partie solowe, ale przede wszystkim potrafi „stawiać” potężne ściany dźwięku, a czasami przygnieść matematycznym riffowym łamańcem. Najważniejsza jest jednak umiejętność tworzenia przez nich dobrych, zbudowanych z odpowiednią dramaturgią kompozycji, co najważniejsze, pełnych przejmujących melodii, które wchodzą w głowę i trudno ją opuszczają.

Dowodem w sprawie jest już odpalony na samym początku Amber. Rozpoczęty wzniosłymi, patetycznymi partiami chóru za chwilę intryguje lekko „skradającą się” gitarą, a potem masywnym jej riffem. Gdy jednak ta zanika i na plan pierwszy wychodzą klawisze oraz wokal Prokopiou mamy… krystalicznie czystą i piękną Katatonię tak z okolic Night Is The New Day. Jonas Renkse i jego szwedzka załoga to tylko pierwszy z ważnych tropów dla potencjalnego słuchacza. Kolejny nadchodzi wraz z drugim, również emocjonalnie mocnym, Rite. Wokalne figury, ale i gitarowe formy, pachną trochę norweskim Leprousem, szczególnie w ładnym refrenie. Spokojniejsza, choć chwilami okraszona „walcowatymi” gitarami, Soma, ma z jednej strony wyjątkowo udany popis gitarowy, ale też dla kontrastu agresywną partię wokalną kończącą utwór. Cinder natomiast kończy śpiewny motyw, który mógłby być fantastycznie podchwycony przez fanów na koncertach (wyczuwam tu lekką inspirację Wastelad naszego Riverside). Następną prawdziwą perełką jest Anchor, dla którego swoistym intro wydaje się być trzyminutowa Nema z uroczym motywem pianina. A Anchor po prostu rozwala. Już potężna gitara idąca od samego początku łeb w łeb z zapamiętywalnym tematem klawiszowym rusza za serducho. Tu znów gdzieś słychać inspirację grupą Einara Solberga i Tora Oddmunda Suhrke. Całość wieńczy najbardziej rozbudowany i progresywny w wyrazie, prawie dziesięciominutowy Artefact, nabierający w finale post rockowego patosu.

Piękna płyta, dla fanów bardzo atmosferycznego, melodyjnego metalu, tych lubiących Katatonię, Leprous, Soen, czy Riverside. Do tego, będąca w warstwie lirycznej kontynuacją Sigmy, opowiada o ideach i sentymentach jako obiektach o rytualnej wartości.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.