ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Haiku Funeral ─ Decadent Luminosity w serwisie ArtRock.pl

Haiku Funeral — Decadent Luminosity

 
wydawnictwo: Aesthetic Death 2018
 
1. Scientia Intra Satana - [08:30]
2. нимA - [06:28]
3. Луната Свети Като Смърт - [07:04]
4. The Crown Of His Glory - [06:30]
5. The Dreams Of Celestial Beings - [07:13]
6. Dreaming Kali In The Temple Of Fire - [07:43]
7. Lacerate the Light - [04:50]
8. Vision Pit - [07:00]
9. Oktobersnö - [04:24]
10. Poem of Infernal Flesh - [05:18]
11. Terror Opens Its Mouth - [06:33]
12. Endlessly - [15:03]
 
Całkowity czas: 86:13
skład:
Dimitar Dimitrov - vocals, electronics, keyboards; William Kopecky - fretless bass, vocals, sitar;

Very special guests:
Craig Walkner - drums, percussion; Roger Ebner - saxophone, wind synth; Johanna Cascales - violin; Vaughn Kopecky - whispers (Vision Pit); David Lillkvist - vocals (Oktobersnö); Anthony - vocals (nimA, Endlessly); Iisis - vocals (Endlessly); Erszebeth - vocals (The Crown Of His Glory);
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 2, ocena: Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 2 Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
21.02.2019
(Gość)

Haiku Funeral — Decadent Luminosity

Naczelny był łaskaw dowiedzieć się swoimi kanałami, że w mojej matce-korpo-żywicielce dostałem w pełni zasłużony urlop od codziennego gapienia się w monitor i wybijania palcami na klawiaturze dość ciekawych przebiegów rytmicznych. W związku z tym postanowił zadbać, bym zbytnio nie miał czasu na odpoczynek i zapchał moją skrzynkę całą listą albumów do recenzji. Cóż, w końcu odpocząć będę mógł kiedy indziej - np. po wykonaniu terminalnego wdechu. W tym kontekście nazwa kapeli Haiku Funeral zabrzmiała nawet całkiem zachęcająco, wręcz intrygująco, pociągająco, przyjemnie jak delikatny zapaszek rozkładu nad katafalkiem - zaczęło się ściemniać…

Zanim przejdę do samego materiału, którym przez ostatnie kilka godzin katowałem swój organ słuchu, pozwolę sobie przybliżyć samych twórców. Przedstawiają się oni dość ciekawie i wręcz internacjonalnie: można powiedzieć, że są spełnieniem postulatów Włodzimierza Ilicza o zatarciu granic i różnic etnicznych! Kapela stworzona w Marsylii (to chyba Francja, o ile mnie pamięć nie myli), która teksty ma w języku… bułgarskim i angielskim a nagrywająca po drugiej stronie kanału La Manche. Swoją drogą- określenie „kapela” jest moim zdaniem zdecydowanie na wyrost gdyż w stałym składzie znajdują się aż dwie osoby: Dimitar Dimitrov (jak można się domyślić- francuz z dziada-pradziada) oraz równie frankoński William Kopecky. Panowie spotkali się w roku 2008 (podkreślają, że w halloween- myślę, że korespondencyjnie ustalali tą datę już na trzy miesiące wcześniej by mroczniej wyszło) ale omawiany album wydali dopiero niedawno, bo w roku 2018 w październiku (niech zgadnę- 31.10 zapewne to był bo 01.11 mają zarezerwowane na świętowanie rocznicy spotkania…). Jest to ich drugie wydawnictwo po debiutanckim materiale z 2016, Hallucinations. W materiałach promocyjnych ukazują ci dwaj mili młodzieńcy zdjęcia z Brutal Assault 2017 (niestety nie dotarłem na ich występ- chyba bylem zajęty innymi sprawami w tym czasie), gdzie przy gustownie ozdobionym ołtarzu (albo czymś co miało przypominać takowy z narzuconym obrusem ze swojskim wzorem ludycznym ukazującym gwiazdę pitagorejską i wpisaną w nią głowę tego miłego chochlika, co to ma swój posąg Detroit), w otoczeniu świec, kości oraz innych naczyń stołowych i ze wzniesionymi rękami, z których spływają powłóczyste szaty mnisze, oddają się śpiewom tradycyjnym w półmroku. Chyba się jednak zestarzałem bo takie widoki od jakiś 30 lat przestały na mnie większe wrażenie robić- po prostu gdy zobaczyłem n-tą kapele tak samo wyglądającą to jakoś spowszedniało mi i widząc coś takiego nawet kaszanki nie przestaję spożywać…

Skoro już tak mnie zachęcono do posłuchania to sprawdźmy co tam w tym półmroku piszczy. Ano sami zainteresowani określają swoją twórczość jako halucynogenną, złowrogą oraz wizjonerską- te określenia znalazłem na ich własnej, prywatnej stronie! Ten ostatni termin bardzo ładnie współgra z pierwszym określeniem i nawet mogę się zgodzić- wszystko zależy od dostawcy! Niestety tutaj od razu dodam, że złowrogości to ja w dźwiękach wydobywających się z moich kolumn znalazłem tyle co niezjedzonej karmy w misce mego osobistego, własnego psa- podpowiem, że dla niego nie istnieją pojęcia takie jak sytość, umiar i spokojne pokarmu spożywanie… A więc by nie być gołosłownym to zacznijmy od początku: otwierający album Scienta Intra Satana (jakaż piękna nazwa- taka głęboka, mroczna i przejmująca do szpiku kości niczym widok wokalisty Immortal w rozkroku i pełnym makijażu na pandę!) ma nas wrzucić w elektroniczny mrok! No właśnie- czy ja już wspomniałem, że panowie z tradycyjnym black-metalem mają mało wspólnego? Więcej tutaj sampli, elektroniki i dziwnych odgłosów rodem z kuźni parowej niż by można było się spodziewać po ich ogólnym wyglądzie. Tak czy siak- sapią, mrocznie recytują, samplują i wrzucają nawet czasami jakieś uderzenie w struny gitary (obowiązkowo obniżony strój do poziomu gumek od majtek) przez całe bite 8 min i 30 sekund gdy licznik pokazywał pierwszą pozycję na liście odtwarzania. Po tym czasie miałem osobiście ochotę w rytm walić mym czerepem o futrynę ale akurat przyszło zbawienie i przerwa między wiekopomnymi dziełami sonicznej kreacji duetu z Marsylii… Myślę, że nie zdradzę wielkiej tajemnicy, że następny utwór można by było nieopatrznie pomylić z pierwszym oraz wszystkimi kolejnymi. Przez całe 86 minut najlepszą rozrywką było czytanie nazw utworów. Znowu poczułem się jak w drugiej klasie ogólniaka, gdy z moim kumplem wymyślaliśmy nazwę naszego wielce mrocznego zespołu. Każdy z utworów Haiku Funeral mógłby śmiało trafić na naszą listę propozycji a i tak natenczas skończyło się na tanim winie za winklem, co zapewniam wszystkich- również w tym wypadku byłoby lepszą opcją niż wydanie recenzowanego albumy na dwóch płytach CD wytłoczonego.

Poświęcając tak dużo czasu na recenzję Decadent Luminosity mam nieodparte wrażenie, że przeceniam to dzieło wyłaniające się wprost z mroków „bluźnierstw” nastolatków, którzy koniecznie muszą napić się dziewiczej krwi na cmentarzu w czasie pełni, przyzywając przeklęte i bluźniercze imiona demonów, które usłyszeli w grach na konsole. Proszę nie zrozumieć mnie źlemoże nie jestem koneserem muzyki elektronicznej ale jak słyszę coś ciekawego to potrafię to doceniać. Potwierdzić mogą to znajomi, z którymi wyprawiam się raz na jakiś czas na Castle Party, gdzie EBM jest wręcz dominującym nurtem. Niestety w tym wypadku jest zwyczajnie nudno, bez pomysłu za to z patosem jakby się co najmniej inkarnacją Lucyfera było. Najchętniej w skali od 1 do 10 dałbym skasowany bilet MPK ale ostatecznie mogę się zgodzić na dwie gwiazdki- jestem w stanie sobie wyobrazić ludzi, którzy są w stanie słuchać tego materiału ale muszą to być już wyjątkowi koneserzy i na pewno pod wpływem mrocznej mgły wydobywającej się z kościanej lufki…

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.