Kolejne, nieco zaskakujące wydawnictwo z obozu krakowskiej wytwórni Lynx Music, kojarzonej wszak przede wszystkim z progresywnym graniem. Bo w zasadzie wystarczy mu się bliżej przyjrzeć, zerknąć na tytuły, by wiedzieć, że będziemy mieli do czynienia ze swobodną w swoim wyrazie hard rockową jazdą bez trzymanki. Zresztą, ta powstała w 2013 roku warszawska formacja wcale nie kryje tego, co ją inspiruje i o co jej w samym graniu chodzi: jesteśmy mieszanką 5 charyzmatycznych osobowości, które kochają rock’n’roll’a w najczystszej postaci i pragną podzielić się swoją miłością ze światem. […] Organizujemy festiwal „Still Of The Night” – jedyny w Polsce tribute dla zespołów hair metalowych z lat ’80. […] Zabierzcie się z nami w podróż najbardziej rock'n'rollową autostradą świata!
No to wsiadamy i pędzimy wraz z dziesięcioma numerami utrzymanymi w stylistyce rasowego hard’n’heavy. Można oczywiście przyklejać im dziesiątki łatek z hard rockiem, czy glam rockiem na czele i przywoływać amerykański klimat połączony do tego z zapachem wygładzonego metalu lat osiemdziesiątych. Albo powrzucać trochę bardziej znanych nazw od Whitesnake i Van Halen po Bon Jovi, Europe, Def Leppard, czy Steel Panther.
Ale po co? Czterech panów i jedna pani na pewno prochu nie odkrywają, ale wiedzą na czym ta zabawa polega. Większość kompozycji to rockowe petardy okraszone ciętym, mocnym i nośnym hard rockowym riffem, napędzane solidną sekcją rytmiczną i ozdobione zgrabnymi solówkami oraz wokalem Kasi Bieńkowskiej, dobrze czującej muzyczną formułę budowaną przez kapelę (także i pod wizualnym względem, tu raz jeszcze odwołam się do szaty graficznej i pomieszczonych obrazków). Nie można zapominać, że duża część utworów ma zapamiętywalne melodie (niekiedy stadionowe refreny) a serwowane w sporym zakresie partie instrumentów klawiszowych faktycznie mocno łagodzą brzmienie, niemniej wcale mi nie przeszkadzają. Zresztą w nich cały urok ich pomysłu na granie.
I jeszcze jedna rzecz, to nie jest muzyka do opowiadania, ba (!), ona nie jest nawet do fotela, kapci i słuchawek. To przede wszystkim muzyka na koncertową scenę. Jestem przekonany, że zdecydowana większość kompozycji w koncertowym entourage’u, ze scenicznym pazurem i brudem, jeszcze bardziej zyskuje. Czy coś warto polecić w szczególności? Hm… to krążek bardzo równy i wszystko trzyma solidny poziom. Jak odpalicie pierwsze cztery ścieżki (I Wanna Rock Your Love, You Get Stuck On Me, Mr. Freaky, Hit The Road Again) natychmiast złapiecie klimat i będziecie wiedzieć o co chodzi. Nieprzypadkowo zatrzymałem się na czwartej piosence, bowiem po niej grupa serwuje bardzo fajne odprężenie w postaci stylowo zaśpiewanej balladki Free Fallin'… i za chwilę wraca na „właściwe” tory. Warto zwrócić uwagę na pewne smaczki w drugiej części płyty, jak puszczenie oka do słuchacza w finale Lighthouse i zacytowanie w nim przez chwilę słynnego wejścia do Perfect Strangers Deep Purple, albo wreszcie na poflirtowanie z orkiestracjami w stylu muzyki filmowej w kończącym całość Here I Am. Cóż, nie jest to może moja wymarzona szuflada, ale tym czującym takie dźwięki album musi się spodobać.