ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Stratovarius ─ Infinite w serwisie ArtRock.pl

Stratovarius — Infinite

 
wydawnictwo: Nuclear Blast Records 2000
 
1. Hunting High and Low [4:08]
2. Millennium [4:10]
3. Mother Gaia [8:18]
4. Phoenix [6:13]
5. Glory of the World [4:53]
6. A Million Light Years Away [5:20]
7. Freedom [5:03]
8. Infinity [9:22]
9. Celestial Dream [2:30]
 
Całkowity czas: 49:57
skład:
Jens Johansson – keyboards
Jari Kainulainen – bass
Timo Kotipelto – vocals
Jorg Michael – drums
Timo Tolkki – guitars, vocals
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,0

Łącznie 6, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 5 Album jakich wiele, poprawny.
08.03.2018
(Gość)

Stratovarius — Infinite

Fiński Stratovarius ugruntował sobie mocną pozycję na scenie power metalowej już w drugiej połowie lat 90-tych. Nie jestem jakąś wielką ich fanką, znam kilka utworów, a jedyną płytę jaką znam w całości to „Infinite” z 2000 roku. Zresztą, nie należy do moich ulubionych albumów. Jakby nie patrzeć, Stratovarius to ekipa z wieloletnim stażem w świecie power metalu. Dla mnie takie melodyjnie granie jest świętością, czymś, co czczę ponad wszystko. Niestety, w power metalu wszystko zostało już dawno powiedziane, ale można znaleźć kapele, które potrafią czynić cuda. Finowie może do tej grupy nie należą, ale fajnie się ich słucha. Timo Tolkki oraz Timo Kotipelto do moich ulubionych wokalistów również nie należą, wolę bardziej charyzmatyczne głosy, co nie oznacza, że źle śpiewają. Nie, wokalnie się nawzajem uzupełniają, choć da się wyczuć w ich stylu śpiewania pewną magię, coś elektryzującego, co pozwala na chwilę zapomnienia. Na „Infinite” czeka nas 50 minut muzyki. Zacznijmy może od początku.

Na pierwszy ogień dostajemy porządnego kopa w postaci singlowego „Hunting High and Low”. Początek zaczyna się nieźle, a raczej dobrze. Jest pozytywna energia, cukierkowate (co w tym gatunku jest normą) klawisze, a także dobra forma wokalisty. Timo śpiewa niczym wariat, sugeruje słuchaczowi, że można tak śpiewać, można wznosić się na wokalne wyżyny i mieć z tego radochę. Druga pozycja to „Millennium” - 4 minuty wypasionego power metalu, szybkiego, pozytywnego w odbiorze. Można się tu doszukać podobieństw do obu części „The Metal Opera”, super projektu Tobiasa Sammeta – Avantasia. W 8-minutowym „Mother Gaia” zmiany temp ciągną się niemiłosiernie, brakuje magnesu, który by przyciągał. Ten utwór można zdecydowanie nazwać wypełniaczem. Nic ciekawego się w nim nie dzieje poza wspomnianym zmianami temp. Ciężko doszukać się jakichkolwiek plusów. Melodia jest płytka, powiedziałabym, że za bardzo banalna, bez polotu. Odrodzony „Phoenix” z popiołów szaleje na horyzoncie. Gitarzyści ostro dokładają do pieca, perkusista nie próżnuje, a Timo jako gardłowy radzi sobie nieźle. Przez te kilka minut przewija się cała masa interesujących riffów, szybkiej perkusji, ale także nieco niedopracowanych klawiszy.

Kolejny – „Glory of the World” aż kipi od szybkich zagrywek, a instrumentaliści popisują się swoimi umiejętnościami i wychodzi im to nader dobrze. „A Million Light Years Away” ma znakomicie zagrany i zaśpiewany refren, zwrotki dają wiele do życzenia. Można by rzec, że to prawie wypełniacz. Ciężko w nim znaleźć coś, co miałoby magię przyciągania, jedynie solówka się wyróżnia. „Freedom” wita nas uroczymi i pompatycznymi klawiszami w stylu Power Quest na „Neverworld”. Bardzo ciekawie brzmią gitary, perkusja sunie do przodu, a Timo osiągnął szczytową formę. W niektórych momentach pojawiają się skojarzenia z wokalem Christiana Liljegrena (Narnia, Golden Resurrection, DivineFire). Opus magnum na płycie został „Infinity” - ponad 9 minut klasycznego power metalu. Rozpoczynające go riffy suną do przodu, niczym walec miażdżą wszystko co spotkają na swej drodze, ale po kilku przesłuchaniach zaczyna wiać nudą i monotonnością. Trochę ta muzyka jest płytka, piosenka jest zagrana i zaśpiewana na siłę. Fakt, są tu momenty, które przyspieszają bicie serca, ale to kropla w morzu. Próbowałam na wiele sposobów wgryźć się w ten kawałek, niestety nie dałam rady. Brakuje mu siły przebicia. Na koniec zespół prezentuje nam „Celestial Dream” - akustyczną miniaturkę, która niczym się nie wyróżnia w porównaniu z wcześniejszymi pozycjami. Co do solówek to są mniej lub bardziej udane.

W przełomowym roku Stratovarius wypuścił płytę, która nie robi na mnie wrażenia. Po dłuższym słuchaniu ma się po prostu dość. Dość tego co prezentuje cała gama power metalowych bandów, czczących Helloween, Rhapsody Of Fire, Gamma Ray. Bo ileż można grać to samo? Nie no, są albumy wybitne w tym gatunku, ale „Infinite” do nich nie należy. Może ktoś dostrzeże coś więcej niż zwykłe melodyjne granie. Ja nie widzę sensu, by ten krążek trafił na listy przebojów. Za mało atrakcyjny i tyle.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.