Przy okazji albumu „Immortal” Duńczyków z Pyramaze, gdzie za mikrofonem stanął Matt Barlow, postanowiłam nabyć jakąś płytę zespołu Iced Earth, w której śpiewał w latach 1993-2003 oraz 2007-2011. Wybór padł na „Horror Show”, bazujący na klasycznych horrorach. Kurz pokrył pudełko, które leżało wraz z płytą gdzieś pomiędzy innymi pozycjami na półce. Tak więc najwyższa pora odświeżyć sobie co nieco muzykę Amerykanów, którą tak na dobrą sprawę znam w szczątkach, bo posiadam jedynie omawiany longplay. Nadrobić zaległości nigdy nie chciałam, ponieważ Matt Barlow nie należy do wokalistów przeze mnie lubianych (wolę bardziej melodyjne wokale). Nie oznacza to, że muzyka Iced Earth traci przez to na wartości. Nie łaknęłam jej zbytnio, ale sądząc po ilości fanów, chyba warto poszerzyć swoją wiedzę na tematy około muzyczne tej grupy. Na uwadze mając jednak to, że wypuścili już kilkanaście albumów studyjnych, kilka koncertowych, a także kilka kompilacji i EP-ek. Chciałoby się rzec: prawdziwi spece od thrash metalu. „Horror Show” poszło w zapomnienie już kilka lat temu i ciężko było mi się „przebić” przez tą ścianę thrash metalowych dźwięków wymieszaną z power metalowymi zagrywkami.
Thrash metal nie jest moim ulubionym gatunkiem, choć cenię sobie „Alice in Hell” Annihilator i starą Metallikę. Taka muzyka mi nie leży, nie gustuję w całym tym muzycznym „brudzie”. Dla innych może to być świętość, dla mnie – zwykły heavy metal polany thrash metalowym sosem. Do licznego grona fanów Iced Earth zapewne nigdy nie dołączę, ale chętnie sięgnę po jakieś inne ich nagrania, bo na to faktycznie zasługują. Już od samego początku wiemy z czym mamy do czynienia. Wygórowana muzyka to nie jest, ale da się jej słuchać, kiedy ma się zły nastrój i wszystko dookoła chciałoby się rozwalić. Takie są moje pierwsze skojarzenia po przypomnieniu sobie granej przez zespół muzyki na początku XXI wieku. Czasy trochę odległe, bo przez te 16 lat przez mój odtwarzacz przewinęły się przeróżne gatunki muzyczne – czy to metal, rock, czy nawet muzyka klasyczna. Swoją drogą – jeśli chodzi o tę ostatnią, to króluje u mnie stwierdzenie „cudze chwalicie, swego nie znacie” (teraz wszyscy się zorientują, że chodzi tutaj o Fryderyka Chopina).
Wróćmy jednak do Iced Earth i ich szóstego krążka. Horrorów już dawno nie czytam, ani nie oglądam, więc z trudem było wyłapać mi wszystkie odniesienia do tych filmów. Dlatego skupię się tylko na muzyce, która na mnie nie robi większego wrażenia. Moje uszy nie są w stanie słuchać tej płyty. Nie wiem, może to wina tego, że po raz ostatni wylądowała w odtwarzaczu kilka ładnych lat temu. Teraz nie mam żadnej radochy z jej słuchania. Całość się zlewa w jedno, nie ukrywam, że okładka jest lepsza niż muzyka zawarta na albumie. Nie szata zdobi człowieka – tu jak najbardziej to się sprawdza, ale w odwrotną stronę: w środku (czyli muzyka) mamy coś, co jest nie do końca udane, a okładka (na zewnątrz) budzi wszechobecny zachwyt. Szczerze, to przez tę godzinę strasznie się nudziłam. Nie pamiętam jakie były moje wrażenia podczas poznawania tej płyty od podstaw, ale teraz wydaje mi się być płytą „na siłę”, trochę chaotyczną. Porównując z biegiem czasu „Immortal” oraz „Horror Show” doszłam do wniosku, że w 2008 roku wokal Matta Barlowa przeszedł metamorfozę – jest bardziej „nośny” i heavy metalowy, natomiast 7 lat wstecz operował głosem nieco zagubionym i czekającym na doszlifowanie. Z góry zakładam, że w Pyramaze rozwinął skrzydła, czego nieco brakowało w Iced Earth w 2001 roku. Może kryzys wokalny? Nie wiem, ale muzycznie bardziej pasował do duńskiej załogi, niż do amerykańskiej formacji z Florydy. Żadna piosenka z „Horror Show” nie utkwiła mi w pamięci, mimo iż płyta przeleżała u mnie spory czas. Najlepiej brzmi cover Iron Maiden - „Transylvania”, który moim zdaniem jest jeszcze lepszy niż oryginał. Ten album nie porywa.
Myślę, że lepszym rozwiązaniem będzie posłuchać innych płyt Iced Earth. Pytanie tylko: czy wrócić do początków kariery, czy może pofatygować się o późniejsze nagrania? Ciężki wybór. Może najpierw cofnę się w czasie, po czym skieruję się ku przyszłości. Tak będzie najprościej. A póki co – posłucham jeszcze raz „Horror Show” i może uda mi się znaleźć jakieś plusy tego wydawnictwa.