„Reaching into Infinity” to powrót do korzeni DragonForce. Jest to zdecydowanie pozytywny mega szybki power metal jakim raczy nas zespół nieprzerwanie od kilkunastu lat. Na pewno jest to nowy rozdział w historii grupy z nowym wokalistą jakim jest Marc Hudson, który śpiewa dopiero (albo już) na trzecim z rzędu studyjnym krążku DragonForce. Zastąpił jednego z moich ulubionych wokalistów power metalowych – ZP Thearta. I wyszła im ta zmiana na dobre, młody adept wywyższył w moim mniemaniu formację na wyżyny gatunku. Wnikliwie zapoznałam się z tymi wydawnictwami, więc zabiorę się za refleksje związane ze słuchanej przeze mnie płyty „mieszańców” (każdy członek pochodzi z innego państwa).
Zaczynamy od tytułowego intro, które wprowadza nas w świat szybkich i – co najważniejsze – świetnych riffów. Trochę mnie zaskoczyła muzyka – jest na pewno szybsza niż ta, która towarzyszyła grupie na dwóch wcześniejszych krążkach, wokalnie zaś jest na wyższym poziomie niż poprzednio. Niestety, ta szybkość zbyt szybko robi się nudna – dosłownie po kilku piosenkach, co wcale nie oznacza, że album jest słaby. Nie, jest średniej jakości, bo wokal wymiata, a i zagrywki wypada pochwalić. Zespół zrobił krok w kierunku szybszego brzmienia, lecz to nie wystarczy, by zaistnieć na scenie power metalowej, na której aż roi się od wszelakich kapel grających ten gatunek. Tak na dobrą sprawę to DragonForce nie próżnowali przez ostatnie 4 lata wydając w latach 2014-2017 aż cztery wydawnictwa.
Na „Reaching into Infinity” mocnymi punktami są zdecydowanie: „Ashes of the Dawn”, „Judgement Day”, „Midnight Madness”, „War!”, „Land of Shattered Dreams”. Nieprzekonywująca jest 11-minutowa kompozycja „The Edge of the World” - są tam liczne przejścia, które w żaden sposób się ze sobą nie łączą, są zagrane na odczep się. Każda część przechodzi w zupełnie nowy fragment, co jest niezbyt efektowne. Z trudem wysłuchałam jej do końca. Za każdym razem pojawiały się czarne myśli, czy aby muzycy nie doznali pomieszania zmysłów, ponieważ ten kawałek aż się prosi o udoskonalenie. Utwór bardzo słaby w porównaniu z pozostałymi. Nie trzyma się kupy i tyle.
„Astral Empire”, Curse of Darkness” oraz „Our Final Stand” są na zaszczytnym drugim miejscu jeśli chodzi o zaprezentowanie swych umiejętności przez muzyków, jak i wokalisty. Ballada „Silence” wypadła pomyślnie, z klasą, ale nie jestem do niej aż tak bardzo przekonana. Jedyne co, to pan Hudson swym śpiewem ukołysze do snu nawet najbardziej niegrzeczne urwisy. Muzycznie brakuje tego „czegoś”, co by tutaj urzekło, ale najgorzej nie jest, znam gorsze pościelówy.
Po kilku „przygodach” z „Reaching into Infinity” w żadnym wypadku nie jestem rozczarowana – owszem, wybitny album to nie jest, ale mknie szybko do przodu i nie daje nam praktycznie w ogóle na chwile oddechu. Są momenty lepsze, są gorsze, jednak jest to jeden z udanych krążków DragonForce. W porównaniu z „The Power Within” i „Maximum Overload” jest dobrze, jest czego posłuchać i jest w co się zatopić. Szybkie riffy – to tutaj podstawa. Jeśli lubisz speedowe granie to ta płyta jest dla ciebie. Mnie się spodobała, może nie do końca w szczegółach, ale fajnie się słucha takiej muzyki jadąc samochodem (tylko ostrożnie!). Warte sprawdzenia.