Diabeł i inne złe duchy zostały przez Boga stworzone jako dobre z natury, ale same siebie zrobiły złymi [IV Sobór Laterański]
Historia Black Widow jest nieco ironiczna. Typowani jako konkurencja dla Black Sabbath takową jednak nie byli, gdyż jedyne co oba zespołu łączyło to lansowanie się z okultyzmem i ten sam pierwszy człon nazwy. Muzycznie formacje były od siebie bardziej odlełge niż Arkytka i Antarktyda, tudzież Pepe i zasady piłkarskiego fair play. Jednak to sztuczne pompowanie balonika porównań wyszedł Czarnej Wdowie na tyle dobrze, że album „Sacrifice” odniósł umiarkowany, aczkolwiek zauważalny sukces (32. miejsce na listach sprzedaży) natomiast w momencie gdy zespół postanowił zerwać z mrocznym image’em momentalnie przepadł. Jednakże ze względu na wspomniane wydawnictwo, warto o tej kapeli z Leicester pamiętać.
Szatan w ciemności łowi, jest to nocne zwierzę. Chroń się przed nim w światło, tam cię nie dostrzeże [Adam Mickiewicz]
Zaczęło się o niespecjalnie wyrazistego zespołu Pesky Gee!, który był dla Black Widow taką samą przymiarką jak Giles, Giles & Fripp dla King Crimson, czy Simon Dupree and the Big Sound dla Gentle Giant. Jendakże jak im podobni również i Pesky Gee! doczekało się płyty (nagranej dla Pye Records), potem nastąpiło jendak muzyczne przebranżowienie. Na tyle umiejętne, że wprawdzie „Sacrifice” może nie do końca można postawić obok debiutu Karmazynowego Króla, ale obok panteonu tych Wielkich (choć w tym wypadku bardziej niż zapomnianych) już na pewno.
Bóg dał nam życie, ale rządzi światem diabeł [Carlos Ruiz Zafón]
Płyta może i brzmi mrocznie, ale zupełnie nie ciężko. Ciężkie sabbathowe riffy i skrzykliwy wokal Ozzy’ego zastąpiony został folkowymi brzmieniami przepełnionymi partiami fletu, gitary akustycznej, czy też organów oraz dość stonowanym (poza kilkoma wyjątkami) wokalem Kipa Trevora.
- Niech mnie diabli porwą!
– Niech diabli porwą? To się da zrobić… [Michaił Bułhakow]
„In Ancient Days” to nieco flodyowy (saucerful of secret-owy) wstęp, pozornie koślawy rytm bębnów i sennie snujący się saksofon. „Way To Power” to taka quasi-ballada; jest spokojne tempo, tu i ówdzie pojawiają się chórki rodem z The Moody Blues jednak kilka zmian tempa przeplatających się poprzez cały utwór zmieniają zupełnie charakter kompozycji. „Come To The Sabbat” to osobna historia. Ten - rzec można - flagowy utwór z katalogu Black Widow to istny majstersztyk. Brzmiące jak zawodzenie czarownic śpiewy we wstępie, niemal biesiadne brzmienie i te demoniczne i rytmicznie wykrzykiwanie „come to the sabbat, satan’s there!” mające się nijak do folkowej otoczki całości jest przecudnym przykładem syntezy skrajności. „Conjuration” prowadzony jest przez fajne brzmienie bębnów kojarzące się z jakimś rytualnym tańcem. „Seduction” ma miły senny rytm, nieco prześmiewcze dęciaki i równie wyluzowane przejście gdzieś w środku kompozycji. „Attack Of The Demon” mimo, że dość jednostajnie prowadzony ma jednak ciekawe zaaranżowany refren. Utwór tytułowy natomiast to istna (folkowa) jadka; rozpędzony i epicki ponad 10-minutowy to i szaleńcze tempo i wesoła partia fletu i mocny śpiew Trevora o popisach muzyków w dalszej – instrumentalnej – części kompozycji nie wspominawszy; bryluje tutaj zarówno i świetne solo fletu jak i organów Hammonda.
Tęcza jest mostem prowadzącym z ziemi do nieba. Rozpadnie się na kawałki, gdy będzie się zbliżać koniec świata i diabeł przejedzie nią konno [Arturo Pérez-Reverte]
Debiutancki produkt ekpiy Jima Gannona (gdyż to on jest twórcą całości materiału) jest dla mnie jedną z najlepszych płyt wszechczasów; ciekawą, na swój sposób innowacyjną (gdyż takiej fuzji folku i okultystycznej tematyki nikt przedtem ani potem nawet próbował dokonać) i przede wszystkim wypełnioną rewelacyjnymi kompozycjami (bez słabego numeru) do tego po mistrzowsku odegranymi.
Cudo!
Złego diabli nie wezmą [przysłowie]