Przyznam, że mocno zmyliła mnie okładka tego albumu. Gdy tylko otworzyłem paczkę recenzyjnych albumów od naczelnego natychmiast pomyślałem: Matko! To pewnie jakiś grindcore! Dosyć surowe liternictwo, którym sporządzono logo kapeli i do tego ta wszechobecna krwista czerwień…
Pozory na szczęście bardzo często mylą i tak było i w tym przypadku. Bo pod nazwą Golden Caves kryje się młodziutki holenderski skład parający się progresywnym graniem. Jego początki sięgają 2013 roku, kiedy to pięcioro studentów (dwie panie i trzech panów) znanej holenderskiej uczelni Codarts w Rotterdamie założyło formację. Jeszcze w grudniu tego samego roku ukazał się ich pierwszy mini album, z czasem także pierwsze koncerty. Przyspieszenie nastąpiło w minionym roku wraz z pojawieniem się singli My Demons Hunt i Bring Me to the Water. Ten ostatni nadał tytuł recenzowanej tu EP-ce wydanej przez Freia Music, z którą Holendrzy się związali.
To niedługie (ledwie 35 minut) i dosyć dziwne wydawnictwo. Zawiera bowiem dwie właściwe kompozycje, którymi są wspomniane już single (Demons Hunt, Bring Me to the Water) oraz… pięć zremasterowanych nagrań bonusowych (wersje demo), które powstały jeszcze wcześniej.
Muzyka prezentowana przez Golden Caves powinna przypaść do gustu miłośnikom progresywnego rocka, spod znaku takich brytyjskich formacji z żeńskim wokalem jak Mostly Autumn, Panic Room, czy Touchstone. Dużą wartością Golden Caves jest wokalistka Romy Ouwerkerk, dysponująca ciekawym głosem będącym skrzyżowaniem wokali Heather Findlay i Olivii Sparnenn. Nie ma jednak w tym graniu folkowych naleciałości oraz jakiejś wyjątkowej epickości. Kompozycje są dosyć krótkie, choć wielowątkowe pod względem rytmiki, czy zmiany nastroju. Faktycznie utwór tytułowy jest jednym z najlepszych w zestawie, drugi z singli, ballada My Demons Hunt, razi nijakością. Z kolei pewną popową przebojowością zwraca uwagę Colors, choć znajdziemy w nim i mocne gitarowe riffy, i Hammondowe tła, i wreszcie ciekawe solo. Nieco stylistycznie odmienny i zmierzający w kierunku rockowej alternatywy jest Nature, mimo to znajdziemy w nim progrockowy popis na gitarze. Cóż, to na razie wprawka. Poczekajmy na pełnowymiarowy album, który światło dzienne ma ujrzeć w przyszłym roku.